Archiwa: <span>Blog</span>

baby-4541460_640

W końcu chodzi o dobro dziecka

00Tags:

 

dr hab. Grzegorz Krawiec, prof. UP
Kierownik Katedry Prawa Antydyskryminacyjnego

Powiedzmy, że Polka (kobieta) zawarła z inną kobietą związek małżeński. Rzecz jasna w innym kraju. Jedna z nich została następnie biologiczną matką dziecka. Pytanie: czy partnerka tej biologicznej matki może być wpisana w akcie urodzenia jako drugi z rodziców? Są kraje, które to dopuszczają. Nie wpisuje się więc biologicznego ojca. Zupełnie inna koncepcja rodziny! Nie liczą się wyłącznie więzy krwi. To właśnie jedna z konsekwencji koncepcji gender.

Ale co wówczas, gdy ta Polka chce zamieszkać z dzieckiem w Polsce. Powinna dokonać tak zwanej transkrypcji aktu urodzenia. Zgodnie z art. 104 ust. 1 ustawy Prawo o aktach stany cywilnego zagraniczny dokument stanu cywilnego, będący dowodem zdarzenia i jego rejestracji, może zostać przeniesiony do rejestru stanu cywilnego w drodze transkrypcji. Transkrypcja – zgodnie z ustępem 2 tego artykułu – polega na wiernym i literalnym przeniesieniu treści zagranicznego dokumentu stanu cywilnego zarówno językowo, jak i formalnie, bez żadnej ingerencji w pisownię imion i nazwisk osób wskazanych w zagranicznym dokumencie stanu cywilnego.

Organy administracji oraz sądy administracyjne uznawały za zasadne stanowisko, iż transkrypcja aktu urodzenia, gdzie są wpisane dwie kobiety (jedna biologiczna matka i jej aktualna małżonka) byłaby sprzeczna z podstawowymi zasadami porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej. Dlatego odmawiały dokonania transkrypcji obcego aktu urodzenia. Jednak w wyroku z dnia 10 października 2018 r. sygn. akt II OSK 2552/16, Naczelny Sąd Administracyjny wskazał, iż obowiązek transkrypcji wskazany w art. 104 ust. 5 ustawy Prawo o aktach stanu cywilnego, realizowany wyłącznie w celu ochrony praw dziecka poprzez umożliwienie mu poświadczenia jego tożsamości nie stoi w sprzeczności z podstawowymi zasadami porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej.

W tym ostatnim orzeczeniu NSA uznał zatem, że liczy się dobro dziecka.

Dokonanie transkrypcji zagranicznego aktu urodzenia ma jednak znaczenie z punktu widzenia statusu prawnego dziecka jako obywatela RP. Każdemu obywatelowi polskiemu przysługuje prawo do posiadania dowodu osobistego, a także prawo do otrzymania paszportu.

Przeniesienie do polskiego rejestru stanu cywilnego zagranicznego aktu urodzenia obywatela polskiego jest więc warunkiem koniecznym do realizacji tych praw.

Uważam, że najważniejszą perspektywą, przez jaką należy patrzeć na problem transkrypcji aktu urodzenia dziecka osób tej samej płci, jest perspektywa dobra dziecka. Dobro dziecka – a więc istoty ludzkiej – powinno się znaleźć w głównym centrum zainteresowania podmiotów stosujących prawo. Jednocześnie uważam, że perspektywa antydyskryminacyjna nie jest w sprawach tego typu pierwszorzędna.

money-2696219_640

Czy przedsiębiorczość społeczna jest nierozsądna?

10Tags:

 

dr Dorota Murzyn
Katedra Ekonomii i Polityki Gospodarczej

„Człowiek rozsądny przystosowuje się do świata; nierozsądny nie ustaje w próbach przystosowania świata do siebie. Zatem cały postęp zależy od ludzi nierozsądnych.”

[George Bernard Shaw]

 

Przedsiębiorczość społeczna to szczególny rodzaj działalności gospodarczej, gdzie poza celami ekonomicznymi, gromadzeniem zysku i wzbogacaniem się właścicieli, liczą się także cele społeczne – realizacja misji społecznej. Czy taki biznes jest „rozsądny” z ekonomicznego punktu widzenia? I czy może być atrakcyjny dla młodych ludzi?

Jeden z najbardziej znanych magazynów o tematyce biznesowej – „Forbes” – od kilku lat publikuje ranking „30 under 30”, w którym wyróżnia osoby z całego świata, które choć nie ukończyły jeszcze 30-go roku życia, już są uznawane za liderów w swoich branżach. Ranking podzielony jest na 20 kategorii, wśród nich są m.in.: technologie, finanse, rozrywka, media, venture capital i… przedsiębiorczość społeczna. W tej ostatniej kategorii dotychczasowymi laureatami byli młodzi ludzie, którzy założyli i prowadzą firmy zajmujące się takimi ważnymi kwestiami, jak: oczyszczanie mórz i oceanów ze śmieci (4Ocean), zakładanie uli na dachach korporacji (Bee Downtown), digitalizacja sztuki społeczności wiejskich na świecie (Roots Studio), walka z samotnością (No Isolation) czy nauka języka obcego przez uchodźców (Chatterbox). Mamy także polskich zwycięzców w tej kategorii. W 2017 r. Mateusz Mach (wówczas 18-letni!) został wyróżniony za stworzenie komunikatora dla osób niesłyszących lub niedosłyszących Five App. Co ciekawe, nie było to jego zamysłem, początkowo aplikacja miała służyć komunikacji między hip-hopowcami (tak, tak, wiele przełomowych pomysłów powstaje przez przypadek 🙂 ). Obecnie aplikacja we współpracy z ONZ dociera w najdalsze zakątki świata, a inwestorzy już w rok po uruchomieniu wyceniali ją na niemal 2 mln zł[1].

Chociaż ranking „Forbes’a” tworzony jest zgodnie z zasadą braku powtórzeń (nie odnajdziemy w nim nazwisk z ubiegłych lat), to kilkukrotnie jego liderami byli młodzi ludzie związani z Unreasonable Institute. Nazwa firmy pochodzi od słów George’a Bernarda Shawa: „Cały postęp zależy od ludzi nierozsądnych (ang. unreasonable)”[2]. To akcelerator dla przedsiębiorców, którzy podejmują się rozwiązywania wszelkich problemów społecznych (jak sami piszą na swojej stronie internetowej, chodzi o „Big F***king Problems[3]). Instytut wspiera pomysły, których wartość wiąże się przede wszystkim z zakresem możliwego wpływu, i to ten wpływ (impact) jest ważniejszy przy ocenie projektów niż zyski (profits). Wspiera zatem przedsiębiorstwa społeczne w najlepszym rozumieniu tego pojęcia. Do tej pory firma zebrała 3,7 mld dol., którymi wsparła 181 start-upów.

Wszystkie te przykłady potwierdzają, że biznes społeczny może być potężnym narzędziem zmian. Udowadniają, że można robić rzeczy w bardziej odpowiedzialny i uczciwy sposób, jednocześnie odnosząc sukces na rynku. Wreszcie, pokazują, że zmian dokonują młodzi ludzie, kreatywni i przedsiębiorczy. Czyli tacy jak… nasi studenci 🙂  Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, aby znaleźć się w rankingu Forbes’a, czego Państwu (i Instytutowi) gorąco życzę!

 

———————-

[1] https://www.forbes.pl/pierwszy-milion/mateusz-mach-i-aplikacja-five-app-warta-miliony/7eegj89 (4.11.2019).

[2] George Bernard Shaw, Man and Superman, Penguin Books 2001.

[3] https://unreasonablegroup.com/about/ (4.11.2019).

euro-447214_640

Gospodarka w kształcie kreski lub okręgu, czyli krótko o linear i circular economy

00Tags: ,

 

dr Elżbieta Szczygieł
Katedra Badań nad Zrównoważonym Rozwojem

Wiele mówi się dziś o środowiskowych aspektach procesów gospodarczych zachodzących na świecie. Jedni – bardziej powściągliwi – podkreślają, że planeta Ziemia to nasz dom i matka, a tej należy się szacunek. Inni – co bardziej aktywni – wskazują na skradzione, przez rabunkową gospodarkę środowiska, dzieciństwo. W zasadzie jednak wszyscy się zgadzamy, że troska o planetę leży w naszym interesie. Jednym z szeroko omawianych problemów w tym zakresie jest świadomość ograniczoności zasobów, jakie mamy do dyspozycji. Surowce mineralne, energetyczne, metaliczne, chemiczne czy skalne, woda, powietrze, słowem wszystko to, co służy człowiekowi w przekształcaniu Ziemi na swoją korzyść i wiedzie do rozwoju tworzy całe bogactwo, jakim my ludzie dysponujemy. Jednak to bogactwo ma swoje granice, a korzystanie z niego wymaga pewnej refleksji. Szacuje się, że obecnie konsumujemy w tempie o 50% szybszym niż tempo odnawiania zasobów, tym samym – jeśli model konsumpcji utrzyma się na obecnym poziomie – w roku 2030 będziemy potrzebować zasobów odpowiadających dwóm globom ziemskim, podczas gdy w roku 2050 będzie to już wielkość podobna do trzech globów [1]. Przewiduje się, że tylko do roku 2030 przybędzie około 3 miliardy nowych konsumentów z tzw. dużym potencjałem nabywczym [2]. Na tej podstawie prognozuje się również, że już w roku 2025 ogólna liczba odpadów wzrośnie o dodatkowe 70% [3]. Tym samym konieczne jest wdrożenie niezbędnych mechanizmów chroniących zasoby naturalne. Do tej pory schemat wykorzystania zasobów Ziemi był dość prosty i przebiegał w linii prostej od wydobycia surowców, poprzez ich przekształcenie i użycie produktu z nich wytworzonego aż do wyrzucenia niepotrzebnego, zniszczonego lub wadliwego produktu na wysypisko śmieci (w najlepszym wypadku). Ten liniowy model gospodarki sprawiał, że wiele surowców, które były lub nadal są potrzebne do wytworzenia dóbr, zostało „uwięzionych” w śmieciach. Skoro nikt o nich nie pamiętał, sięgano po nowe. I tak tworzył się kolejny proces kształtem przypominający kreskę: w pewnym momencie się rozpoczynał i równie szybko się kończył. Ktoś jednak postanowił zmienić nieco kształt tworzonych rysunków i zamiast kreski zaproponował okrąg, tak by początek i koniec mogły zbiegać się w tym samym punkcie. Wymagało to nieco większej wyobraźni i bardziej zaawansowanej zdolności „rysowania”, jednak nie było niemożliwe. W ten sposób stworzono ideę gospodarki cyrkularnej (circular economy), która w przeciwieństwie do gospodarki liniowej (linear eceonomy) nastawiona jest na maksymalne wykorzystanie dostępnych zasobów, szczególne tych, które już znajdują się w innych dobrach konsumpcyjnych. Myliłby się jednak ten, kto circular economy utożsamiałby z brakiem generowania śmieci. One istnieć będą, jednak nie zostaną „po wieczne czasy” na wysypiskach, ale w procesie odzyskiwania zasobów i ponownego ich wykorzystania mogą nawet zwiększać swoją wartość. Niestety, wdrażanie idei gospodarki cyrkularnej jest procesem trudnym (proszę spróbować narysować duży okrąg od ręki, tak by był równy i elegancki). Gospodarka światowa jest cyrkularna tylko w około 9% [4]. Jeśli nie chcemy kiedyś odkryć, że wszystkie nasze zasoby zostały wykorzystane i nie mamy już nowych, wysiłek w budowanie zrównoważonego świata należy podjąć już dziś. I choć najlepsze efekty przynieść mogłoby tzw. podejście systemowe, odgórne, to jednak każdy z nas może dołożyć przysłowiową cegiełkę do budowy lepszego jutra. A że jest to możliwe, najlepiej wiedziały nasze babcie, które o dawaniu drugiego życia różnym rzeczom wiedziały najwięcej.

Jeśli idea circular economy zainteresowała Czytelników, polecam stronę internetową<< projektu „Circular PP”, który podejmuje tę właśnie tematykę oraz krótki film animowany prezentujący istotę circular economy w praktyce zamówień publicznych.

 


 

—–

[1] Esposito, M., Tse, T., Soufani, K., (2017), Is the Circular Economy a New Fast-Expanding Market?, “Thunderbird International Business Review”, vol. 59, issue 1, s. 9-14.

[2] Gospodarka Obiegu Zamkniętego. Biznes i konsument na ścieżce zmiany, Wyd. Koalicja na Rzecz Gospodarki Obiegu Zamkniętego RECONOMY, Warszawa 2017, s. 33.

[3] Romero-Hernández, O., Romero, S., (2018). Maximizing the value of waste: From waste management to the circular economy, “Thunderbird International Business Review”, vol. 60, issue 5, s.757-764 [DOI: 10.1002/tie.21968]

[4] THE CIRCULARITY GAP REPORT Closing the Circularity Gap in a 9% World 2019, (2019), The Platform for Accelerating the Circular Economy (PACE).

 

-POWRÓT DO BLOGA-

 

telephone-586266_640

Jak szybko musisz otrzymać odpowiedź od marki i dlaczego musi to być natychmiast

10Tags: , ,

 

dr Iwona Lupa-Wójcik
Katedra Prawa Informacyjnego, Mediów i Własności Intelektualnej

Prowadząc tak dynamiczne przedmioty jak „Marketing”, „Public relations”, czy „E-państwo. Cyfryzacja administracji”, na zajęciach zawsze mocno akcentuję moim studentom to, jak szybko wszystko wokół się zmienia, jak turbulentne jest otoczenie, w którym funkcjonujemy zarówno my, jak i wszystkie organizacje, i jak ogromny wpływ ma to na ich działalność. Muszą nieustannie trzymać rękę na pulsie i ciągle dostosowywać się do zmieniających się warunków. A te potrafią się zmienić nawet z dnia na dzień, czy z godziny na godzinę. Pośrednio wynika to z „kultury nanosekundy”, która charakteryzuje nasze społeczeństwo. Oczekujemy, że wszystko będzie dostępne od razu i natychmiast[1]. W ramach tego funkcjonuje nawet pojęcie on demand economy, czyli „ekonomii na żądanie”. Jej idea sprowadza się głównie do tego, by niezwłocznie odpowiadać na oczekiwania i potrzeby konsumentów. W praktyce ma to odzwierciedlenie w wielu aspektach działalności. W tym wpisie ograniczę się tylko do samego kontaktu z klientem w kanałach cyfrowych. Z badań przeprowadzonych na polskich internautach wynika, że ponad połowa z nich kontaktuje się z markami poprzez internet (53%). W ich opinii marka, z którą można kontaktować się za pośrednictwem internetu jest marką nowoczesną i, co bardzo ważne, dbającą o klienta. Respondenci oczekują, by kontakt z firmą był szybki (53%), bezpłatny (50%) i łatwy (42%). Musi ona bardzo szybko reagować na zapytania klientów. A co to znaczy dokładnie? Zdaniem 28% internautów odpowiedź marki powinna nastąpić przynajmniej w ciągu godziny. Wielu jednak oczekuje jeszcze szybszej odpowiedzi – 13% jest w stanie czekać na reakcję tylko przez 15 minut, a 6% wymaga odpowiedzi natychmiastowej, tj. w ciągu kilku minut. Co istotne, firmę, która odpowiada w oczekiwanym przez konsumenta czasie, respondenci postrzegają jako taką, która szanuje klienta (40%), jest odpowiedzialna (36%) i wiarygodna (32%)[2]. Oznacza to, że jeśli marka nie odpowiada na zapytania w ciągu kilku bądź kilkudziesięciu minut, nie szanuje klienta, nie jest odpowiedzialna i wiarygodna. Jakkolwiek to brzmi…  

Zapytacie może, jak to się ma do praktyki, tj. w jakim stopniu firmy spełniają te wymagania? Otóż, przykładowo odnośnie mediów społecznościowych, które są obecnie już jednym z najważniejszych kanałów komunikacji z klientem, funkcjonują m.in. rankingi marek socially devoted („społecznie oddanych”). Zgodnie z nimi, w drugim kwartale 2019 r. najbardziej oddana była marka Telkomsel, która odpowiadała na zapytania swoich odbiorców na Facebooku średnio w przeciągu 2 minut[3]. Należy dodać, że profil tej marki na Facebooku liczy ok. 5,5 mln fanów[4]. Facebook docenia marki, które tak szybko odpowiadają na zapytania, nadając ich profilom zielony znaczek opisany następująco: „bardzo sprawnie odpowiada na wiadomości”, co dodatkowo pozycjonuje ten profil. Oczywiście tak szybkie odpowiadanie na tysiące zapytań odbiorców nie zapewniłby nawet cały sztab ludzi. Do tego celu wykorzystywane są chatboty, o których pisałam tutaj<<

Reasumując, jak widać w obecnych czasach prowadzenie działalności (jakiejkolwiek) często przypomina maraton. Można się zmęczyć…

 

 

———————————–

[1] Przyszłość w erze cyfrowej zmiany. Transformacja cyfrowa w Polsce, Infuture Institute, Gdańsk, październik 2019, s. 25.

[2] Konsumenci, marki i nowa komunikacja. Raport z badania preferencji konsumenckich w kanałach online. ASAP CARE 24, Warszawa 2019.

[3] https://www.socialbakers.com/free-social-tools/socially-devoted/q2-2019

[4] https://www.facebook.com/telkomsel/?_ga=2.37289760.1237789738.1572650794-1584666378.1572650794

hands-1445472_1280

Polityka publiczna w trzech odsłonach (dwóch nierozsądnych i jednej przytomnej)

20Tags: ,

 

prof. dr hab. Jacek Sroka
Kierownik Katedry Polityk Publicznych

Do napisania tego debiutanckiego tekstu zainspirował mnie krótki, ale celny wpis Dyrektora IPAiE, prof. Andrzeja Piaseckiego<<, z zawartą w nim metaforą ‘polityki jako krzesła elektrycznego’. Przenośnia ta zelektryzowała mnie do tego stopnia, że postanowiłem napisać parę słów na temat polityki publicznej, której nazwa bywa w języku polskim nieco myląca, a problemu tego nie ma np. w języku angielskim, gdzie odpowiednio do kontekstu używa się dwóch słów: politics oraz policy. Słowo pierwsze jest bliskie znaczeniu polityki jako areny rywalizacji o władzę, zaś drugie odnosi się do polityki publicznej, której istotą są konkretne programy koordynacyjno-wdrożeniowe – ściśle związane z funkcjami administracji publicznej.

Potoczna wieloznaczność polityki publicznej

O polityce publicznej mówi się w Polsce wprawdzie od stosunkowo niedawna, ale zarazem coraz częściej, ale też w wielu, niekiedy wykluczających się kontekstach. Na trzy z nich warto zwrócić uwagę. Przy czym zasygnalizowane przykłady stanowią jedynie bardzo skromny wycinek z niezwykle różnorodnego materiału, którego dostarczają teorie i rzeczywistość. Warto zarazem zachęcić odbiorców do ‘odkłamywania’ polityki publicznej. Ponieważ jest to sfera, w której w sposób realny obywatele mogą i powinni sięgać po możliwości sprawcze, wytrącając zarazem słabe argumenty z rąk rozmaitej proweniencji ‘ludowych trybunów’, a starając się – na tyle na ile to możliwe oraz zgodne z prawem – brać sprawy we własne ręce.

 

  1. Co tam Panie w polityce – kilka zdań o polityce publicznej (public policy) na usługach polityki partyjnej (party politics)

Polityka publiczna w tej odsłonie prowadzona jest na pasku rozemocjonowanej ‘wielkiej polityki’ w której ścierają się światopoglądowe wizje, partyjne doktryny i programowe wyznania. W tej opcji liczy się polityczny zysk kalkulowany liczbą ‘szabli’ (lub głosów). ‘Albo oni albo my’ zdaje się podpowiadać towarzysząca tej perspektywie ‘plemienna logika’ – a w wersji łagodniejszej może to być maksyma znana z jednej ze znanych polskich komedii: ‘prawo-prawem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie’. Każda sprawa zwracająca uwagę publiczną – czy to korki w mieście, czy drzewa w lesie, czy też gruszki na wierzbie – wzbudza partyjno-polityczne rozemocjonowanie, któremu towarzyszy gwałtowne wskazywanie ‘winnych’, którymi są rzecz jasna ‘oni’, czyli przeciwnicy polityczni oraz ich polityka: parkingowa, leśna, czy sadownicza – obojętnie jaka, zawsze ‘ich’ jest gorsza, a nasza jest (albo byłaby) lepsza.

W tym wariancie problemy, programy oraz podmioty polityki publicznej zależą może nie tyle od samego widzimisię polityków, lecz ich kształt musi być dokładnie dopasowywany do agendy partyjnej, która tym samym stara się zastępować agendę (czyli program) polityki publicznej – tak, jak proteza ‘stara się’ zastąpić nieistniejące ramię. – Dochodzi tym samym do paradoksu: polityka partyjna imituje samą siebie w sposób dopasowany do wyzwań danego sektora, np. ochrony zdrowia. W takiej sytuacji zamiast autonomicznej, rozumnie koordynowanej polityki ochrony zdrowia mamy upartyjnioną politykę zdrowotnej niemocy. Jest ona równie bezwładna, jak źle zaprojektowana oraz byle jak umocowana proteza ramienia, której daleko do podstawowej sprawności, a tym bardziej do mocy ‘sprawczego ramienia władzy’, jakim powinna być polityka publiczna stanowiąca oprogramowanie – software aparatu administracyjnego.

 

  1. Public policy jako sztuka politycznego uniku – czyli ‘zły formalizm’ i ‘dobry antyformalizm’ w działaniach publicznych

 

‘Chcieliśmy dobrze – nasza idea jest dobra, ale zawodzi forma – zawodzą procedury, kadry, formalne instytucje i struktury, no i banki nie chcą dać pieniędzy’ – to zdanie zawiera główne argumenty partyjno-politycznego (antyformalistycznego) uniku, którego celem jest ‘wymiskowanie się’ z odpowiedzialności za zaniechania oraz nieudane próby rozwiązywania problemów publicznych.

– ‘Wobec tego zabijmy wszystkich prawników[1] (a przy okazji może także finansistów)’ – tak chciałby się odpowiedzieć przyjmując tę z kolei ‘logikę’ w błędnie rozumianej public policy, czyli logikę politycznego uniku. Bez prawników nie będzie wreszcie komu bronić formalnych procedur i powtarzalnych wzorów strukturalnych, będzie mniej miejsca dla odpowiedzialności, a więcej dla kreatywności ‘zdolnych laików’ oraz ‘genialnych amatorów’ – czyli dla ‘generalistów’[2] wielkich reform. Reform, w których idealna, a zatem siłą rzeczy ogólnikowa wizja ma za nic szczegóły – i musi je mieć za nic, bo przecież szczegóły należą do przebrzmiałej przeszłości i są nieprzydatne w nowej przyszłości, która z czasem zrodzi ‘lepsze’ szczegóły – szczegóły w niczym nie przypominające tych starych – gorszych, którymi już nie warto zawracać sobie głowy.

 

  1. Polityka publiczna w wydaniu przytomnym: jako moc bezmocnych oraz ucieleśnienie siły słabych więzi – ochrona prawna, służebność, empatia i odpowiedzialne współdecydowanie: nowy wspaniały świat[3], czy bajka dla naiwnych?

 

O sile słabych więzi pisał Mark Granovetter[4] a o mocy bezmocnych Vaclav Havel[5] – i myślenie ich obu jest zbieżne. W tych wpływowych tekstach mówi się m.in. o sile wielkich emocji, takich, jak miłość, przyjaźń, zaufanie, które są w stanie stawić czoła opresji i bezduszności systemowo-politycznej. Obaj autorzy pisali swoje teksty w latach 70., ale idee te nie odeszły do lamusa. Część z nich została ucieleśniona w rozumnych procedurach i konsultacyjnych, w realnie angażujących obywateli politykach publicznych wielu krajów – wszędzie tam, gdzie górę wzięły konsensualne wzorce zachowań i działań politycznych. Tam zaś, gdzie się to nie stało, albo stało się jedynie połowicznie, myślenie to stanowi pożywkę dla ruchów obywatelskich propagujących alternatywne, włączające formy działania politycznego. Wiele spośród tych idei przeniknęło do popkultury, a właściwie duża część z nich została przez popkulturę wykreowana i wyniesiona do dyskusji publicznej – jak w przypadku młodzieżowych i studenckich ‘wielkich rewolt’ końca lat 60., końca lat 70., a także współczesnych mini-rewolt, których ikonami są np. artyści w rodzaju Rage Against The Machine, czy DJ Shadow:

 

 

 

Artyści tego pokroju jednoznacznie opowiadają się przeciw władzy współczesnego polityczno-korporacyjnego kartelu elit i bez ogródek krytykują styl współczesnej ‘wielkiej’ polityki. – Momentami jest to przekaz gwałtowny, ale z pewnością nie chodzi w nim o ‘zabijanie’ kogokolwiek, ani o unieważnianie ‘wielkiej’ polityki, prawa, czy finansów, ale o przywrócenie im prawdziwie ludzkiego wymiaru – to przykład głosu nawołującego do zawrócenia z drogi ku ‘człowiekowi jednowymiarowemu’, którego nadchodzącą erę zapowiadał Hebert Marcuse[6]. – Człowiekowi bez oporu poddającemu się, Orwelowskiej[7] w swej istocie, polityczno-rynkowej indoktrynacji i podlegającego szczelnej, technologicznej kontroli. – Z tej pułapki można uciec tylko poprzez partycypację, która stanowi bastion wolnego, pełnowymiarowego człowieka, a jej ucieleśnieniem jest włączająca (inclusive) polityka publiczna oraz rządzenie wielopasmowe (governance).

 

 

——————————————

[1] „Na początek zabijmy wszystkich prawników”. Takiej odpowiedzi udzielił jeden z bohaterów szekspirowskiego „Króla Henryka VI” na pytanie, jak naprawić państwo.

[2] W tym znaczeniu nazwy ‘generalista’ użyto rzecz jasna w przenośni. W rzeczywistości generalista to ‘generalny’ specjalista w administracji publicznej, który ma, niekoniecznie pogłębione, ale za to stosunkowo perspektywiczne rozeznanie w wielu wymiarach jej funkcjonowania. Generaliści, znani m.in. z tradycji brytyjskiej civil service, są przydatni osobom, które zajmują znajdujące się na szczycie piramidy decyzyjnej stanowiska polityczne w administracji – często w politycznych gabinetach ministrów. Generaliści pełnią rolę tłumaczy pomiędzy światem polityki a światem administracyjnego aparatu publicznego. Por. np.: Peters G.B., 1999, Administracja publiczna w systemie politycznym, Scholar, Warszawa, s. 114-177.

[3] W sposób przewrotny nawiązuje się tu do wizji antyutopii zawartej w książce Aldousa Huxleya: Huxley A., Nowy wspaniały świat, Wyd. Muza s.a., Warszawa.

[4] Granovetter M.S., 1973, The Strength of Weak Ties, American Journal of Sociology, vol. 78, no. 6.

[5] Havel V., 1978, Moc bezmocných, w wersji w jęz. ang.: https://mrdivis.yolasite.com/resources/Vaclav%20Havel’s%20Power%20of%20the%20Powerless.pdf

[6] Marcuse H., 1991, Człowiek jednowymiarowy, PWN, Warszawa.

[7] Orwell G., Rok 1984, Wyd. Muza s.a., Warszawa.

hammer-620011_640

Powrót do źródeł

10Tags: , ,

dr hab. Grzegorz Krawiec, prof. UP
Kierownik Katedry Prawa Antydyskryminacyjnego

Prawnik (czy to radca prawny, adwokat, czy też sędzia lub urzędnik), przystępując do badania sprawy sięga przede wszystkim do treści przepisów prawnych, które w danej sprawie się stosuje. Treść tych przepisów znaleźć można w różnych (także komercyjnych) bazach informacji prawnej.

Bardzo pomocne w prowadzeniu sprawy jest orzecznictwo sądowe. Można znaleźć je w wyżej wymienionych bazach. Jednak np. w sprawach administracyjnych znacznie lepsza jest publiczna baza orzeczeń sądów administracyjnych, którą można znaleźć pod adresem orzeczenia.nsa.gov.pl. Mam nadzieję, że studenci kierunku Prawo oraz kierunku Administracja znają doskonale znajdujące się tam narzędzie wyszukiwania.
Pomocna jest także literatura, np. artykuły naukowe czy komentarze (chociaż te ostatnie maja zaporową cenę, na szczęście jednak wiele komentarzy można znaleźć w wyżej wymienionych bazach danych). Problem z wieloma komentarzami polega jednak na tym, że kończą się tam, gdzie zaczyna się problem. Wiele z nich po prostu nie spełnia swojej roli.
Problem pojawia się wówczas, gdy do danej ustawy nie ma w ogóle żadnego orzecznictwa ani literatury. Nie ma niczego. Problem ten jest o tyle istotny, iż w obecnych czasach uchwalanych jest coraz więcej przepisów prawnych; coraz więcej ustaw jest zmienianych. Prawnik często styka się ze sprawą, w której musi zastosować takie „gołe” przepisy („gołe” w tym znaczeniu, że nie zostały „obrośnięte” literaturą czy orzecznictwem). Co wtedy ma robić? W jaki sposób stosować przepisy prawne, w szczególności te, które wywołują wątpliwości? Odpowiedź jest jedna: należy powrócić do źródeł. A więc do tego, co nauczyliśmy się np. na wstępie do prawoznawstwa. Jeżeli bowiem mamy takie „gołe” przepisy prawa, to sami musimy dokonać ich wykładni, posługując się typowymi i powszechnie przyjętymi metodami badania tekstu prawnego. Niezbędna jest zatem ta wiedza, którą prawnik nabył na początku swoich studiów – na pierwszym roku na kierunku Prawo. Warto zdać porządnie egzamin ze Wstępu do prawoznawstwa (byle NIE według zasady 3Z: zakuć, zdać, zapomnieć. Niektórzy mówią zaś o zasadzie 4Z, dodając do powyższych: zapić…..). Po zdaniu Wstępu do prawoznawstwa radzę nie odkładać podręcznika gdzieś głęboko na półkę. Powinien on być zawsze pod ręką.
Także w dogmatykach prawniczych są pewne podstawowe prace, które najlepiej wyjaśniają daną gałąź prawa. W dziedzinie, którą ja się zajmuję (prawo administracyjne), takim podręcznikiem jest podręcznik prof. J. Zimmermanna. Mam go zawsze pod ręką, tak samo, jak i „kultową” pracę Janusza Łętowskiego „Prawo administracyjne dla każdego”. Jest to książka z 1995 r., ale w ogóle się nie zestarzała!!! Autor po prostu wyjaśnił w niej, o co chodzi w prawie administracyjnym. Urzędnicy oraz osoby stosujące prawo administracyjne powinny ją mieć zawsze pod ręką. Także początkujący sędziowie sądów administracyjnych (szczególnie, co, którzy nie mieli do tej pory do czynienia z administracją), powinni się z nią zapoznać, by zrozumieć, o co chodzi w prawie administracyjnym.
Ja kiedyś jadąc w pociągu (całkiem niedawno, bo w 2018 r.), zostałem „przyłapany” na przeglądaniu najnowszego wydania podręcznika J. Zimmermanna. Osoba siedząca obok stwierdziła, że studiowanie prawa to „piękna sprawa”. Nie wyprowadzałem jej z błędu, ponieważ w sumie to miło, że ktoś uważa mnie za studenta 😊.
hiring-3751983_1280

Homo economicus – ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?

40Tags:

 

dr Dorota Murzyn
Katedra Ekonomii i Polityki Gospodarczej

Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z ekonomią słyszał o homo economicus (właśc. z łac. homo oeconomicus). Kto to taki? To człowiek racjonalny, kierujący się zyskiem – w oparciu o posiadaną wiedzę kalkuluje nakłady i efekty i dąży do uzyskiwania optymalnych rezultatów. Jeżeli jest producentem, dąży do maksymalizacji zysku. Jeżeli jest konsumentem, dąży do maksymalizacji użyteczności. Już Adam Smith, uznawany za ojca współczesnej ekonomii, przedstawiał człowieka jako jednostkę kierującą się własnym interesem, dążącą do maksymalizacji swoich osobistych korzyści. Przyznawał on wprawdzie, że ludzie mogą działać także z pobudek altruistycznych, ale twierdził, że takie działania możliwe są w innych, pozagospodarczych sferach życia – w gospodarce bowiem głównym motywem podejmowanych działań jest zysk. Za twórcę koncepcji homo economicus uznawany jest jednak inny przedstawiciel ekonomii klasycznej – John Stuart Mill.

            Czy rzeczywiście człowiek jest tak racjonalny w swoich wyborach i liczy się dla niego wyłącznie zysk? I jak rozumieć „zysk”? Czy jeśli kupuję najnowszy model jaguara za niebotyczną kwotę to jest to racjonalny wybór spośród innych alternatyw? I co jest w tym wypadku zyskiem? A kiedy robię zakupy w supermarkecie, to czy rzeczywiście kalkuluję ceny poszczególnych towarów, czy może częściej dokonuję wyboru z przyzwyczajenia? Pytań nasuwa się znacznie więcej, ale już tych kilka poddaje w wątpliwość istnienie takiej racjonalnej jednostki. Tak, bo homo economicus to nie jest rzeczywisty człowiek, tylko pewien uproszczony model, wygodna abstrakcyjna figura, zespół założeń przydatnych w analizach ekonomicznych do wyjaśniania zachowań rynkowych ludzi. To z jednej strony jego zaleta, z drugiej – czyni go bardzo podatnego na krytykę.

            Koncepcja homo economicus była różnie oceniana na przestrzeni lat. Byli tacy (jak np. Gary Becker i przedstawiciele tzw. ekonomicznego imperializmu), którzy próbowali rozszerzyć tę koncepcję nie tylko na nauki o gospodarce, ale także na wszelkie inne sfery  funkcjonowania człowieka, jak np. rodzina czy interakcje społeczne[1]. Inni krytykowali poprawność przypisywania człowiekowi racjonalnych motywów w ich ekonomicznych zachowaniach, co otworzyło wiele nowych pól badawczych. Pojawiła się np. koncepcja selektywnej racjonalności uzupełniająca analizę zachowań jednostek o elementy psychologiczne i teza, że racjonalne mogą być także zachowania niemaksymalizujące[2]. Wskazywano też na wiele innych czynników ograniczających pełną racjonalność człowieka, poza psychologicznymi – m.in. etyczne i społeczne. Wreszcie, rozwija się ekonomia behawioralna, korzystająca z dorobku psychologii, podważająca klasyczny model homo economicus. Jednym z jej pionierów jest Richard Thaler[3], który dwa lata temu, w 2017 roku, otrzymał za swoje badania Nagrodę Nobla. Ekonomia behawioralna weszła w obszar głównego nurtu badań ekonomicznych, a popularność tego podejścia zdaje się nadal rosnąć. Czy trend ten można wobec tego odczytać jako krok w kierunku ostatecznego odrzucenia modelu homo economicus i zmiany dominującego paradygmatu nauk ekonomicznych?

Homo economicus jest zatem przykładem modelu ekonomicznego, ze wszystkimi swoimi założeniami i uproszczeniami. Współcześnie, większość ekonomistów zgadza sie co do tego, że racjonalny i autonomiczny homo economicus jest fikcją, a jednak, jak pisze Gilbert Rist, jego upiór nieustannie powraca i nawiedza wyobraźnię ekonomiczną[4]. Bez względu na to, jakie są nasze poglądy, dyskusja wokół homo economicus potwierdza, że ekonomia to coś więcej niż tylko bilanse i rachunki. Szczególnie ekonomia społeczna 🙂

 

 

————————————-

[1] G.S. Becker, Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich, PWN, Warszawa 1990.

[2] H. Leibenstein, Poza schematem homo oeconomicus: nowe podstawy mikroekonomii, PWN, Warszawa 1988.

[3] R. H. Thaler, From Homo Economicus to Homo Sapiens, “Journal of Economic Perspectives” 2000, vol. 14(1), s. 133-141.

[4] G. Rist, Urojenia ekonomii, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2015, s. 57.

car-4126871_640

Czy posiadanie samochodu w przyszłości będzie nieopłacalne?

10Tags: ,

 

dr Iwona Lupa-Wójcik
Katedra Prawa Informacyjnego, Mediów i Własności Intelektualnej

Co najmniej od kilku lat zauważamy rozwój trendu o nazwie sharing economy (ekonomia współdzielenia), polegający na tym, że każdy z każdym dzieli się swoimi dobrami i usługami, na zasadzie darowizny lub wymiany (również za pieniądze). Jako przykład działań z tego obszaru często podaje się usługi firmy Uber, zrzeszającej kierowców za pomocą aplikacji mobilnej. Każdy użytkownik tej aplikacji może w dowolnej chwili zamówić usługę przejazdu, którą wykona dany kierowca zarejestrowany w Uberze przy pomocy swojego własnego samochodu. Niewątpliwie z punktu widzenia ekonomii takie współdzielenie kierowców Ubera swoimi pojazdami umożliwia dużo bardziej efektywne wykorzystanie posiadanych zasobów. Jednak, wyglądając w przyszłość, można przypuszczać, iż usługi typu Uber z czasem mogą zostać wyparte przez samochody autonomiczne (samokierujące) i wówczas kierowanie samochodem przez człowieka będzie się coraz mniej opłacało [1]. Tak samo będzie w przypadku posiadania własnego samochodu. W końcu praktycznie każdy właściciel auta nie używa go przez większość czasu. To w dużym stopniu oznacza marnowanie kapitału i zasobów. Samochód tak czy inaczej traci swoją wartość i do tego kosztuje jego eksploatacja, a nawet samo parkowanie (co najlepiej widać na przykładzie coraz bardziej poszerzających się płatnych stref parkowania w Krakowie, ale przecież nawet własny garaż kosztuje).  W związku z tym, gdyby koszty wynajmu samochodu wystarczająco spadły, wówczas pewnie wielu z nas korzystałoby z tych usług, pozbywając się swojego samochodu. Prawdopodobnie rozwiązaniem mogą być wspomniane samochody autonomiczne w postaci samokierujących się taksówek [2]. Czy możemy sobie wyobrazić przyszłość, gdy takie samochody wożą nas po Krakowie? 🙂 Co się wtedy stanie z sektorem motoryzacyjnym i sektorem naftowym? Jak wtedy będzie wyglądać gospodarka światowa? Kto na tym zyska, a kto straci? Podyskutujmy 🙂 

 

 

—————————————————-

[1] A. Łaszek, E-rozwój. Cyfrowe technologie a gospodarka. Raport, Forum Obywatelskiego Rozwoju, Warszawa 2018.

[2] Ibidem.

turn-on-2925962_640

Administracja a polityka

10Tags: ,

 

Prof. dr hab. Andrzej Piasecki
Dyrektor Instytutu Prawa, Administracji i Ekonomii

Podczas jednego z wykładów student zapytał, ni stąd ni zowąd: ,,Czym się różni administracja od polityki’’? Odpowiedziałem pytaniem dialektycznym: ,,A czym się różni zwykłe krzesło od krzesła elektrycznego?’’.  I zaczęła się dyskusja…

Zajmowanie się administrowaniem czy polityką to taka sama służba publiczna, dla dobra wspólnego, finansowana ze środków budżetowych. Wymaga akceptacji społecznej (bezpośredniej lub pośredniej), odpowiednich kompetencji (ogólnych, specjalistycznych, komunikacyjnych), jest przedmiotem zainteresowania mediów. Obie te dziedziny często się przeplatają, czego przykładem jest każdy wójt (burmistrz, prezydent miasta): polityk – bo pochodzi z wyborów; kierownik administracyjny – bo zarządza licznym personelem; w dodatku menadżer – bo inwestuje i ma do dyspozycji spory budżet.

Przykładów łączenia administracji i polityki jest wiele, ale równie dużo można napisać o różnicach. Widać to porównując choćby status wójta oraz innych pracowników samorządowych: on musi mieć poparcie wyborców, ale już wykształcenie wyższe nie jest mu niezbędne, a z kolei dla pozostałych urzędników gminy dyplom ukończenia studiów ma kluczowe znaczenie. Podsumowując tytułowy dylemat jak najbardziej ogólnie, napiszę tak – politycy kierują, inspirują, decydują (zwłaszcza w sprawach strategicznych), a pracownicy administracji, jako fachowcy od konkretnych zadań to wszystko realizują.

I na koniec kilka słów o funkcjonowaniu kierunku ,,Administracja’’ w naszym Instytucie, bowiem nieprzypadkowo zajęcia prowadzą tu prawnicy, ekonomiści i właśnie… politolodzy. W Polsce, niemal w każdym instytucie (wydziale) prawa mamy także ,,Administrację’’. Natomiast w systematyce ministerialnej administracja występuje wyłącznie w dyscyplinie ,,Nauki o polityce i administracji’’. Skoro więc nawet władza połączyła uczelniom te dwa ,,krzesła’’ (polityczne i administracyjne), to pozostaje tylko dostosować się i usiąść wygodnie.

 

elections-1496436_1280

Wybory, wybory i po wyborach… Gdzie się podziali obywatele?

00Tags: , ,

 

Zobacz stronę autorki

dr Joanna Podgórska-Rykała
Katedra Polityk Publicznych

Już po wyborach parlamentarnych. Kurz bitewny opadł. Według wielu, przed nami cztery lata ‘spokoju’. Władza wybrana i niejako też ‘oddana’ w ręce przedstawicieli. Obywatel może odpocząć, odetchnąć, żyć własnym, spokojnym życiem. Wszystkim zajmą się teraz w jego imieniu fachowi urzędnicy i kierujący ich pracą (często niezbyt fachowi) politycy. Praca administracji publicznej ruszy pełną parą! Warto jednak zastanowić się, czy właśnie na tym polega idea demokracji? Czy rola świadomego obywatela kończy się na wrzuceniu karty wyborczej do urny? Gdzie w takim razie przez kolejne cztery lata ma się podziać ‘obywatel’?

Pomimo nierzadko uzasadnionej krytyki generalne idee demokracji od wieków cieszą się uznaniem, a większość istniejących na świecie państw, w sposób mniej lub bardziej zasadny, stara się pretendować do miana systemów ‘demokratycznych’. Ustrojową podstawą demokracji jest sprawowanie władzy przez samych obywateli, co wydaje się zarówno rozsądne, jak i sprawiedliwe. Jak wynika z badań[1], ze stwierdzeniem, że demokracja ma przewagę nad innymi formami rządów, w 2018 roku, zgadzało się trzy czwarte Polaków (76%), natomiast przeciwnego zdania był co ósmy (12%). Oznacza to, że obecnie zasięg aprobaty demokracji jest najwyższy od 1992 roku. Jednocześnie jednak wydaje się, że władza niezależnie od szczebla widziana jest przez obywateli jako przeciwnik, „który dąży do realizacji swoich partykularnych interesów, nie będących tożsamymi z interesem obywateli.”[2] Co ciekawe, owa ‘władza’ rekrutuje się przecież sposób obywateli.

Demokracja zakłada szeroki udział w rządzeniu – postuluje włączenie w ten proces zarówno biednych, jak i bogatych, wykształconych i niewykształconych, kobiet i mężczyzn, młodych i starszych.. Każdy ma takie same prawa – bierne (do kandydowania) i czynne (do wybierania). Ale przecież na akcie głosowania (raz na cztery czy pięć lat) się nie kończy. Każdego dnia,  władze publiczne różnego szczebla, wspierane przez rzesze urzędników, podejmują decyzje, które wpływają znacząco na życie jednostek, grup, całego społeczeństwa. Okazuje się, że w tym procesie możemy wszyscy ‘na bieżąco’ uczestniczyć, tj. partycypować! Czy jednak – jako obywatele – chcemy to robić? A z drugiej strony, czy urzędnicy i politycy są na naszą aktywność i chęć działania otwarci? Jednym słowem, gdzie ma się podziać obywatel w okresie od wyborów do kolejnych?

Katalog dostępnych w polskim porządku prawnym instrumentów, których celem jest umożliwienie obywatelom bezpośredniego udziału w sprawowaniu władzy jest już dość obszerny i różnorodny. Obok podstawowych uprawnień i instytucji, w tym: czynnego i biernego prawa wyborczego, referendum, prawa do petycji, prawa dostępu do informacji publicznej czy inicjatywy ustawodawczej, w ostatnich dekadach pojawiły się również: konsultacje społeczne, inicjatywa lokalna, budżet obywatelski i inicjatywa uchwałodawcza mieszkańców. Nie warto zarazem zapominać o prawie obywateli do udziału w różnego rodzaju gremiach kolegialnych o charakterze konsultacyjno-doradczym, m.in. radach lub komisjach. Istotną rolę odgrywają również organizacje pozarządowe.

Postulat szerokiego włączenia obywateli w procesy współrządzenia demokratycznego ma jednak wielu zagorzałych przeciwników. Amerykański sędzia R. Posner, pisał, że są one „równie aspiracyjne i nierealistyczne co rządy Strażników Platońskich. Gdy połowa populacji ma IQ poniżej 100 (…), problemy, z którymi boryka się rząd, są bardzo złożone, zwykli obywatele wykazują zainteresowanie złożonymi kwestiami politycznymi równie nikłe, co możliwości ich zrozumienia, zaś urzędnicy wybierani przez obywateli muszą zmagać się z grupami nacisku i presją konkurencji wyborczej, oczekiwanie, że w tym intelektualnym nieładzie, jakim jest polityka demokratyczna, zrodzą się trafne idee i rozsądne polityki, jest całkiem nierealistyczne.”[3] Podobne obawy wyrażał już Walter Lippmann w latach 20. XX wieku, twierdząc, iż „głównym narzędziem ochrony państwa demokratycznego przed niekompetencją jego obywateli jest ograniczenie bezpośredniego wpływu przeciętnego wyborcy na procesy polityczne.”[4] Do poglądów Lippmanna nawiązywali także Joseph Schumpeter i Bernard Berelson, szczerze wątpiąc w kompetencje elektoratu demokratycznego. Berelson chwalił m.in. apatię polityczną obywateli, opisując jej zbawienny wpływ na funkcjonowanie systemu politycznego, a Schumpeter wykluczał możliwość przypisania ‘masie’ kompetencji wykraczających ponad wybór elit. Uważa się też, partycypacja ‘zwykłych’ obywateli jest „spontaniczna, niekompetentna i bezrefleksyjna”[5], a zabieganie o ich przychylność nieuchronnie prowadzi do socjalizmu, uznawanego przez Schumpetera za wcielenie upaństwowienia i centralizmu[6]. Z tego właśnie głównego powodu autor ten był zwolennikiem tzw. proceduralnej formuły demokracji sprowadzającej fundamentalną rolę polityczną obywateli do aktu głosowania.

Również wielu urzędników uważa, że pojęcie partycypacji niejednokrotnie przybiera „postać wytrychu, skutecznego z uwagi na swój modny, ale często bezrefleksyjny charakter, do arbitralnego ‘przemycania’ w rozstrzygnięciach końcowych władzy publicznej interesów partykularnych, grupowych, resortowych, autonomicznych jako jedynie słusznych”[7]. Można uznać, że w proceduralnym wariancie demokracji wyborcy są (i mają być) niemi, a ich zadanie sprowadza się do aktu głosowania. Gdy zaś obywatele zbyt często zabierają głos – i to w sprawach, na których się nie znają – wówczas zarządzanie sprawami publicznymi grzęźnie w niemocy i orientuje się na generowanie socjalnych uzasadnień funkcjonowania coraz bardziej scentralizowanego i upaństwowionego aparatu publicznego. Czy rzeczywiście należy zgodzić się z takimi poglądami?

Wydaje się, że w ślad na belgijską filozofką Chantal Mouffe[8], warto podważyć stan ‘stabilizacji władzy’ demokratycznej i skłonić się ku refleksji, iż demokracji nie należy traktować jak ustroju danego raz na zawsze, a raczej postrzegać ją jako proces, wciąż ulegający przeobrażeniom i nie dość odporny na zachodzące w przestrzeni społeczno-politycznej zmiany. W zachodnich demokracjach wskazuje się nawet, że owa partycypacja obywateli ma stanowić potencjalne lekarstwo na ostre i wydaje się trwałe, ‘złe samopoczucie’ lub nawet swoisty kryzys demokratycznej reprezentacji[9].

Partycypujemy więc i zachęcajmy do tego innych 😉

 

 

————————

[1] Komunikat z badań CBOS: „Opinie o demokracji”, nr 75/2018, czerwiec 2018, opracował: Michał Feliksiak.

[2] B. Prośniewski, Kto wie lepiej, czyli rzecz o różnych podejściach do partycypacji, „Dyskurs. Pismo Naukowo-Artystyczne ASP we Wrocławiu”, 2016, s. 272-273.

[3] R. Posner, Law, Pragmatism and Demokracy, Cambridge (MA) 2003, s. 107.

[4] W. Lippmann [za:] J. Grygieńć, Demokracja na rozdrożu. Deliberacja czy partycypacja polityczna?, Universitas, Kraków 2017, s. 92.

[5] J. Bessette, [za:] J. Grygieńć, Demokracja na rozdrożu. Deliberacja czy partycypacja polityczna?, Universitas, Kraków 2017, s. 55.

[6] J. Schumpeter, Kapitalizm, socjalizm, demokracja, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1995.

[7] I. Niżnik-Dobosz, Partycypacja jako pojęcie i instytucja demokratycznego państwa prawnego i prawa administracyjnego, [w:] B. Dolnicki (red.), Partycypacja społeczna w samorządzie terytorialnym, a Wolters Kluwer business, Warszawa 2014, s. 23.

[8] Zob. Ch. Mouffe, Paradoks demokracji, przeł. W. Jach, M. Kamińska, A. Orzechowski, Wydawnictwo Naukowe  Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP, Wrocław 2005.

[9] Por. Political Disaffection in Contemporary Democracies. Social Capital, Institutions, and Politics, M. Torcal, J. R. Montero (ed.), Routledge, London and New York 2006.