Szczególny rozgłos medialny zyskały ostatnio postępowania w sprawie nadania tytułu naukowego profesora dwóm osobom ze stopniem doktora habilitowanego. Głowie państwa zarzucono, iż specjalnie przeciąga procedurę. Prawda jest taka, że w żaden sposób nie można zmusić głowy państwa do działania. Nie ma żadnego środka, który można zastosować w przypadku jego bezczynności.
Złoty trójkąt – figura doskonała
27 stycznia 202020Tags: figury geometryczne, trójkąt, zrównoważona konsumpcja, zrównoważony rozwójO małżeństwie i związkach partnerskich
12 stycznia 202010Tags: małżeństwa, małżeństwa jednopłciowe, związki partnerskie
Małżeństwo charakteryzowane jest jako instytucja prawna, będąca formą partnerstwa między dwiema osobami, która jest kreowana przez formalny akt rejestracji, i skutkuje licznymi prawami i obowiązkami. Jak jednak wiadomo, coraz więcej państw przyjmuje rozwiązania prawne, pozwalające zawierać małżeństwa osobom tej samej płci – odmienność płci biologicznej nie jest zatem w tych państwach warunkiem sine qua non zawarcia małżeństwa.
W literaturze amerykańskiej (por. Ch.M. Glass, N. Kubasek, E. Kiester, Toward A “European Model” of Same – Sex Marriage Rights: a Viable Pathway for the U.S.A, Berkeley Journal of Internationa Law, vol. 29, 2011 r., s. 166 i nast.)– opierając się na doświadczeniach państw europejskich – wskazuje się na trzy teorie służące do wyjaśnienia rozwoju prawa do małżeństwa dla par jednopłciowych.
Według pierwszej z nich rozwój tego prawa koresponduje z zanikiem znaczenia małżeństwa jako instytucji, a obecnie – zdaniem A. Cherlin – jesteśmy świadkami „deinstytucjonalizacji” małżeństwa w demokracjach zachodnich, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi (A. Cherlin, The Deinstitutionalization of American Marriage, w: Journal of Marriage and Family, vol. 66, 2004 r., s. 848). Autor ten wskazuje, że od kilku poprzednich dekad następuje proces „deinstytucjonalizacji” – słabnięcia norm społecznych, które determinują zachowania partnerskie. Przykładem jest wzrost liczby związków kohabitacyjnych oraz powstanie małżeństw osób tej samej płci. W Stanach Zjednoczonych dwie okoliczności, które pojawiły się w ciągu dwudziestego stulecia, stworzyły społeczny kontekst tej deinstytucjonalizacji. Pierwsza z nich to przejście od małżeństwa instytucjonalnego do małżeństwa „towarzyskiego (companionate). Druga zaś to przejście do „zindywidualizowanego małżeństwa”, w którym kładzie się nacisk na osobisty wybór i samorozwój. I chociaż praktyczne znaczenie małżeństwa się zmniejszyło, to jednak jego symboliczne znaczenie pozostało wysokie, a może nawet wzrosło. Pozostaje bowiem znakiem prestiżu i osobistych osiągnięć. Inni autorzy – przedstawiciele tej teorii – opisując podobne procesy społeczne – posługują się pojęciem demarriage („demałżeństwo”) – por. P. Festy, G. Rogers, Legal Recognition of Same-Sex Couples in Europe, 61 Population vol. 4, 2006 r., s. 423. Na opisywane tu procesy „deinstytucjonalizacji” wpływ mają m.in. zmniejszenie się liczby małżeństw, podwyższenie wieku, w którym zawiera się pierwsze małżeństwo, zwiększona liczba rozwodów, narodziny dzieci poza małżeństwem oraz wzrastająca liczba konkubinatów.
Druga teoria, która opisuje rozwój praw mniejszości w tym zakresie, odnosi się bezpośrednio do procesów politycznych. Jest to tzw. teoria politycznej mobilizacji, która zakłada, że do zapewnienia praw osób tej samej płci potrzebne są pewne polityczne czynniki. Są nimi m.in. silne i prężnie działające organizacje mniejszości seksualnych (LGBT) na poziomie narodowym słaba polityczna opozycja oraz przekonanie rządzących, że żądania aktywistów LGBT są uprawnione (K. Kollman, Same-Sex Unions: The Globalization of an Idea, International Studies Quarterly, vol. 51 z 2007 r., s. 338). Częściowo rozwój takich praw może być wyjaśniony przez ponadnarodowe sieci, skupiające aktywistów LGBT, a także wpływ jaki oni wywierają na ponadnarodowe elity.
Trzecia teoria (por. K. Waaldijk, Small Change: How the Road to Same – Sex Marriage Got Paved in the Netherlands (w:) Legal Recognition of Same – Sex Partnerships. A Study of National, European and International Law, Oxford 2001, s. 437) preferuje ewolucyjne podejście do procesu uznania małżeństw osób tej samej płci. Cel ten może być osiągnięty poprzez realizację celów cząstkowych, takich jak np. polityka antydyskryminacyjna. Można więc ją określić jako teorię małych kroków. Dokonanie jednej czynności (jednego małego kroku) implikuje kolejną (kolejny mały krok), np. nie można logicznie wprowadzić dyskryminacji w zatrudnieniu bez uprzedniej depenalizacji aktów homoseksualnych.
Każda z tych teorii kładzie nacisk na różne czynniki, które mają przyczynić się do wprowadzenia małżeństw osób tej samej płci. Jak się jednak wydaje, w różnych państwach poszczególne okoliczności, wskazane przez te teorie występują z różnym nasileniem. W Polsce jest podobnie. Następuje na pewno proces zmniejszenia się znaczenia małżeństwa, jednak nie można uznać, by było ono jedynie ważnym symbolem. W Polsce nadal małżeństwo wywołuje określone – i daleko idące – skutki prawne, a prawo wiąże z nim określone prawa i obowiązki. Jednak zalegalizowanie związków partnerskich to tylko kwestia czasu. W Polsce i na świecie mamy osoby, które niekoniecznie chcą żyć i funkcjonować w związkach „typowych”. Mają do tego prawo. Wydaje się, że pilną sprawą jest regulacją statusu prawnego osób żyjących wspólnie, niezależnie od charakteru ich związku. Ważne jest to, by w codziennych sprawach nie doznawali żadnych trudności. Polecam także najnowszy wywiad ze mną: Trzeba uregulować sytuację osób żyjących w „nietypowych” związkach<<
W poprzednim moim wpisie poruszyłam już tematykę gospodarki obiegu zamkniętego. Dziś proponuję spojrzeć na praktyczne aspekty wdrażania tej koncepcji. I nie chodzi mi o dwukrotne zastanowienie się nad wyrzuceniem plastikowej butelki do kosza na śmiecie (choć to równie ważny temat), ale o propozycję rozwiązań kompleksowych. Obserwując zmieniające się podejście do sprawy ekologii i dbałości o naszą planetę, można zauważyć również zmieniającą się świadomość użytkowników (czytaj: nas). To owi użytkownicy mają realny wpływ na to, co dzieje się w otoczeniu, jednak siła ich oddziaływania zależy przede wszystkim od skali podejmowanych wysiłków, czyli – ni mniej ni więcej – od liczby osób, które takie działania podejmują lub włączają się w ich realizację. Jedna z częściej cytowanych (a równocześnie prostych) definicji ekonomii cyrkularnej wskazuje, że: „gospodarka o obiegu zamkniętym jest systemem ekonomicznym, który stanowi zmianę paradygmatu, w jaki społeczeństwo odnosi się do natury i ma na celu zapobieganie wyczerpywaniu się zasobów, zamykanie pętli energetycznych i materiałowych oraz ułatwianie wdrażania zrównoważonego rozwoju”[1]. Można zatem stwierdzić, że jeśli chcemy coś zmienić, to musimy to zrobić na szeroką skalę. Pojedyncze działanie – choć szlachetne – nie da efektu. Jak zatem podejść do tematu wdrażania idei gospodarki obiegu zamkniętego? Można działać poprzez kampanie informacyjne i ponoszenie świadomości, jednak w mojej ocenie pozytywne efekty przynieść mogą konkretne działania podejmowane na różnych szczeblach administracyjnych. Przykładem tego mogą być zamówienia publiczne realizowane z wykorzystaniem kryteriów ekonomii cyrkularnej. Choć nie ma w przepisach prawa zestawu takich kryteriów, to jednak zawarta w ustawie Prawo zamówień publicznych informacja, że opis przedmiotu zamówienia zawierać powinien wymagania dotyczące wydajności lub funkcjonalności, w tym wymagań środowiskowych, pozwala na uwzględnienie tych aspektów w postępowaniach. Warto wspomnieć, że odwołań do aspektów środowiskowych jest we wspomnianej ustawie więcej, jednak to temat dla specjalisty z dziedziny prawa. Dziś chciałabym zwrócić uwagę na dwa przykłady postępowań, w których uwzględniono ideę gospodarki obiegu zamkniętego, a które zrealizowano jako działania pilotażowe w ramach projektu „Circular PP”. Choć to nie przykłady polskie, mogą służyć jako inspiracja. Pierwsze z nich dotyczy przetargu na usługi cateringowe w gimnazjum w mieście Pļaviņas (Łotwa). W przetargu tym, oprócz ceny, kryteria wyboru odnosiły się także do:
- jakości odżywczej,
- przestrzegania zdrowej diety,
- liczby certyfikowanych produktów w menu (zwłaszcza ekologicznych),
- transportu przyjaznego dla środowiska (poniżej 50 km),
- uczestnictwa w programie „Szkolny owoc”.
W wyniku tego zamówienia uczniowie otrzymali odpowiednie posiłki składające się między innymi z sezonowych owoców i warzyw oraz mleka ekologicznego (co najmniej 50%). Posiłki serwowane są bez użycia jednorazowych plastikowych pojemników, a usługi oceniane są dwa razy w roku przez uczniów. Jedno z wymagań odnosiło się do gospodarki odpadami. W tym zamówieniu dostawca usług był odpowiedzialny za sortowanie odpadów (biologicznych, opakowaniowych i innych) zgodnie z instrukcjami kierownika odbioru odpadów. Dostawca musiał również sporządzać wykaz odpadów wytwarzanych w kuchni i cateringu co sześć miesięcy, analizować i uzgadniać plan działania w sprawie zmniejszenia ilości odpadów z umawiającą się stroną.
Drugi z prezentowanych pilotaży (Malmö) jest w trakcie realizacji. Umowa została podpisana z dostawcą używanych mebli biurowych, który minimalizuje ślad materiałowy i przyczynia się do przejścia w kierunku gospodarki o obiegu zamkniętym. Meble biurowe, które zamawia miasto, są dostarczane spośród tych, które zostały poddane regeneracji, albo przenoszone z innych wydziałów miasta, które akurat ich nie potrzebują i mogą przekazać innym komórkom. Warto wspomnieć, że do podjęcia takiej tematyki, jako przedmiotu przetargu, zainspirował Victorię Boysen i Emmę Borjesson z urzędu miasta Malmö widok całkiem sprawnego krzesła wyrzuconego na wierzch kontenera ze śmieciami (ale to już całkiem inna historia).
Więcej o obu przykładach można przeczytać w kolejnych wydaniach biuletynu Komisji Europejskiej „GPP in practice” (Pļaviņas oraz Malmö).
——————-
[1] Prieto-Sandoval, V., Jaca, C., Ormazabal, M. (2017). Towards a consensus on the circular economy, “Journal of Cleaner Production”, vol. 179, s. 610. [https://doi.org/10.1016/j.jclepro.2017.12.224]
Komu służy radny? Sąsiad, polityk i urzędnik w jednej osobie…
15 grudnia 201920Tags: radny, samorząd
Czy radni, którzy tworzą najwyższą władzę w polskich samorządach rzeczywiście reprezentują społeczności i działają zgodnie z ich wolą? Ta wątpliwość nasuwa się w konsekwencji rozważań na temat prawnego statusu radnego, gdyż z jednej strony jego podstawowym obowiązkiem jest utrzymywanie stałej więzi z mieszkańcami oraz ich organizacjami, a z drugiej, nie jest on związany instrukcjami wyborców – jego mandat jest wolny. Czy brak konsekwencji w określeniu obowiązków i uprawnień radnego oznacza, że działania podejmowane przez niego są zależne tylko i wyłącznie od jego dobrej woli? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy uważnie przyjrzeć się zadaniom radnego wynikającym z roli pośrednika pomiędzy władzą a mieszkańcami. Radny jest w tej relacji ogniwem łączącym, osobą znajdującą się blisko mieszkańców i jednocześnie blisko, a wręcz wewnątrz organów gminy, powiatu czy województwa. Ma podwójną rolę – członka organu stanowiącego i mieszkańca. Jest reprezentantem i reprezentowanym w jednej osobie: sąsiadem i politykiem, a dla wielu także – choć niesłusznie – urzędnikiem.
Pełnienie funkcji radnego stanowi wyraz zaufania, jakim wyborcy obdarzają konkretną osobę. Mamy tu do czynienia z umownym i generalnym upoważnieniem jednostki do reprezentowania interesów stosunkowo dużej części społeczeństwa, wynikającym jednak wyłącznie z aktu wyborczego. Ustawodawca wskazuje dwa podstawowe obowiązki radnego: (1) kierowanie się dobrem wspólnoty samorządowej oraz (2) utrzymywanie stałej więzi z mieszkańcami oraz ich organizacjami, w szczególności przyjmowanie zgłaszanych przez mieszkańców gminy postulatów i przedstawianie ich organom jednostki do rozpatrzenia. Ponadto, radny powinien brać udział w pracach rady i jej komisji oraz innych instytucji samorządowych, do których został wybrany. Jego powinnością jest informowanie mieszkańców o sprawach problematycznych i podejmowanych w związku z nimi rozstrzygnięciami. Ten charakterystyczny obowiązek ustawodawca podkreślił także w tekście składanego przez radnego ślubowania: „ślubuję uroczyście obowiązki radnego sprawować godnie, rzetelnie i uczciwie, mając na względzie dobro mojej gminy i jej mieszkańców”. Jednak, czym jest ‘dobro wspólnoty samorządowej’? Sformułowanie to wydaje się bardzo niekonkretne i może podlegać elastycznej interpretacji. Na ‘dobro’ jednostki składają się różne czynniki: ekonomiczne, społeczne, kulturowe, gospodarcze, inwestycyjne i te związane z kierunkami jej rozwoju. Co ciekawe, aby zostać radnym nie trzeba posiadać żadnych kwalifikacji, kierunkowego wykształcenia lub doświadczenia zawodowego. Co jest dobre dla gminy czy powiatu mają rozstrzygać mieszkańcy. Dlatego tak ważne jest, aby radny utrzymywał z nimi stałą więź.
Pojawia się pytanie o to, z którymi mieszkańcami należy utrzymywać więź, a także, „wobec kogo lub, czego, radny jest ustawowo zobowiązany”[1]? Ustawy wskazują cztery takie kategorie: mieszkańców, wyborców, organizacje i właściwą jednostkę samorządu terytorialnego. Częstokroć jednak interesy tej ostatniej mogą stać w sprzeczności z interesami wyborców lub też interesy poszczególnych grup mieszkańców mogą się wzajemnie wykluczać. W takim przypadku należy uznać, iż zamiarem ustawodawcy było ustanowienie reprezentacji symbolicznej – w przepisach zabrakło sankcji prawnych, którymi mogliby wobec radnego posłużyć się wyborcy, mieszkańcy lub też tworzone przez nich organizacje w przypadku nieprawidłowego reprezentowania ich interesów. Radny winien mieć na względzie dobro całej jednostki i wszystkich jej mieszkańców, a nie tylko tych, z okręgu wyborczego, w którym został wybrany (własnych wyborców). Taką zasadę ustawodawca przyjął w stosunku do organów przedstawicielskich, do których należą między innymi: Sejm RP, sejmik wojewódzki, rada powiatu czy rada gminy. Działają one na zasadzie kolegialności, więc byłoby niemożliwym podejmowanie konstruktywnych decyzji, gdyby poszczególni członkowie oficjalnie reprezentowali odrębne (często nawet sprzeczne) interesy różnych części administracyjnych danej jednostki. To, że radny ma działać zgodnie z interesem ogółu mieszkańców, nie oznacza, że nie wolno mu interweniować w sprawach indywidualnych. Prawo nie zakazuje udzielania pomocy konkretnym wyborcom dopóki, dopóty jest to zgodne z zasadami etyki i nie powoduje nieuzasadnionego uprzywilejowania żadnej z osób. Ustawodawca wymaga od członka organu stanowiącego odpowiedzialnej postawy moralnej oraz kierowania się zasadami demokratycznego państwa prawa.
Kontakt z mieszkańcami najczęściej realizowany jest za pośrednictwem tzw. dyżurów. Ciekawy pogląd na ich temat wyraził Antonii Jeżowski w 1994 roku: „praktykowany jeszcze tu i ówdzie system dyżurów radnych umarł śmiercią naturalną”[2]. Jeżowski zasugerował, że najlepszym sposobem pozyskiwania wiedzy na temat problemów i nastrojów mieszkańców jest „stała i systematyczna analiza publikacji prasowych oraz wsłuchiwanie się w głos członków własnych partii politycznych”[3]. Poglądy te są jednak mało przekonujące, szczególnie trudno byłoby przekonać do nich świadomych i aktywnych wyborców.. Bez względu jednak na to, w jaki sposób radny uzyska informacje o oczekiwaniach mieszkańców, nie może zachować ich dla siebie – musi przekazać je dalej, do tego zobowiązuje go ustawodawca. Opinie, wnioski i sprawy zgłaszane przez mieszkańców, rzetelny przedstawiciel powinien zaprezentować do rozpatrzenia organom: wykonawczemu oraz całej radzie.
Fundamentalna jest w tym kontekście dobra wola radnego. Bez niej postulaty mieszkańców nie zostaną zrealizowane. Z tegoż powodu niektórzy radni działają efektywniej, gdyż swoim obowiązkom poświęcają więcej czasu, niż inni. Warto przytoczyć klasyfikację stworzoną przez Zygmunta Zella[4], który biorąc pod uwagę sposób sprawowania mandatu i nasilenie jego ‘polityczności’ podzielił radnych na trzy kategorie. W pierwszej znaleźli się ci, którzy pełnią swoje obowiązki tylko wtedy, gdy ktoś od nich tego zażąda. Są to działacze społeczni bądź pasjonaci spraw lokalnych, którzy zdecydowanie nie uważają siebie za polityków. Do drugiej kategorii zaliczono „polityków w małym zakresie”, działających głównie podczas sesji, komisji czy własnych dyżurów, którzy jeżeli nazwą siebie politykami, to raczej ‘lokalnymi’, podkreślając prestiż tego określenia. Czują presję społeczną, jest w nich dobra wola, ale mają też inne obowiązki zawodowe i rodzinne, którym muszą poświęcić czas i uwagę. Do ostatniej kategorii zaliczają się radni – politycy zawodowi, którzy pełnią swój mandat „24 godziny na dobę” uważając to za swoje powołanie i realizując w ten sposób ambicje zawodowe. Osoby z tej grupy prawdopodobnie nie poprzestaną na mandacie samorządowym i zechcą spróbować swoich sił np. w wyborach parlamentarnych.
Bardzo ważną kwestią dla przedmiotowych rozważań jest przyjęta w polskim prawie koncepcja mandatu wolnego. W przepisach samorządowych zastrzeżono, iż radny nie jest związany instrukcjami wyborców. Czy jednak ta konstrukcja bezwzględnie chroni radnych przed naciskami ze strony osób trzecich? Wydaje się, że nie. Nie można pomijać zaplecza politycznego członków organów kolegialnych. Jak pisze Jacek Wódz: „życie lokalne jest zorganizowane w sposób polityczny”[5]. Wódz przypomina, iż spór o polityczność bądź apolityczność polskiego samorządu wciąż żyje w społeczeństwie, co jest to wynikiem długoletniej walki ze stereotypem, iż ‘polityka lokalna’ to coś złego, gdyż to, co polityczne, nie może być pozytywne. Jacek Kurczewski słusznie zauważył, że choć „reprezentant jest prawie uwolniony od nacisków wyborców, to jednak w rzeczywistości nacisk ten wcale nie znika, a tylko przybiera charakter wolnej gry perswazji, negocjacji i wpływu”[6]. Praktyka wskazuje, iż duża część radnych podejmując decyzje kieruje się zgodnością z własnym sumieniem i poglądami, jedynie posiłkując się oczekiwaniami ze strony mieszkańców. Dowodzą tego wyniki badań, przeprowadzonych przez Dzieniszewska-Naroską i opisanych w książce Radny – sąsiad i polityk[7]. Giovanni Sartori słusznie zauważył, że „osiągnięty został moment, w którym ciało reprezentatywne reprezentuje kogoś (…) przed samym sobą”[8]. Odpowiadając na pytanie postawione na początku, należałoby zaryzykować opinię, iż prawa i obowiązki radnych wynikające z przepisów ustaw nie stwarzają wystarczającej przestrzeni do pogłębiania relacji między radnym a mieszkańcem. Radni mają mało obowiązków, a te, które ustawodawca na nich nakłada są ogólne i mogą być interpretowane bardzo elastycznie. Jednocześnie system ochrony członków stanowiącego organu kolegialnego jest bardzo rozbudowany. Intensywność i jakość działań podejmowanych przez radnych zależy w dużej mierze od ich dobrej woli i motywacji wewnętrznej. Prawo nie przewiduje instrumentów o charakterze sankcji, którymi mogliby się posłużyć mieszkańcy względem nieaktywnego radnego. Jedyną możliwością wyegzekwowania jego odpowiedzialności jest nie poparcie jego kandydatury w kolejnych wyborach… ale na tę sposobność należy poczekać pięć lat.
————————–
[1] K. Dzieniszewska-Naroska, Radny – sąsiad i polityk, Warszawa 2004, s. 25.
[2] A. Jeżowski, Radnym być. Refleksje, przemyślenia, porady dla kandydatów na radnych rad gminy, Jelenia Góra 1994, s. 52.
[3] Ibidem.
[4] Z. Zell, Interesy prawne radnych, Zielona Góra 2003, s. 21.
[5] J. Wódz, Aktywność społeczna na poziomie lokalnym – samorząd lokalny a polityka, [w:] Teorie Wspólnotowe a praktyka społeczna. Obywatelskość. Polityka. Lokalność, red. A. Gawkowska, P. Gliński, A. Kościański, Warszawa 2005, s. 232.
[6] J. Kurczewski, Posłowie a opinia społeczna. Z badań nad przedstawicielstwem w Trzeciej Rzeczpospolitej, Warszawa 1999, s. 299-300.
[7] K. Dzieniszewska-Naroska, op.cit., s. 192.
[8] Ibidem, s. 249.
Nie wszyscy wiedzą dokładnie czym są samorządowe kolegia odwoławcze (SKO). Dotyczy to również prawników. Niektórym kojarzą się z kolegiami do spraw wykroczeń (które zniesiono dawno temu, bo w roku 2001). Dla innych sam skrót „SKO” kojarzy się ze szkolną kasą oszczędności…
W rzeczywistości są to zaś organy wyższego stopnia w rozumieniu kodeksu postępowania administracyjnego, rozstrzygające indywidualne sprawy z zakresu administracji publicznej należące do właściwości jednostek samorządu terytorialnego, jeżeli przepisy szczególne nie stanowią inaczej. A zatem, co do zasady, rozpatrują np. odwołania od decyzji organów samorządu terytorialnego (np. odwołanie od decyzji wójta/burmistrza/prezydenta miasta w sprawie warunków zabudowy, czy też odwołanie od decyzji dyrektora ośrodka pomocy społecznej w sprawie zasiłku celowego).
Stanowią one ważny element administracji publicznej, zapewniający niezależność samorządom. Od wielu lat toczy się jednak dyskusja nad ich przyszłością. Jedni chcieliby je całkowicie zlikwidować (wtedy od decyzji organów samorządu nie byłoby odwołania. Wnosiłoby się skargę do sądu administracyjnego). Inni z kolei chcieliby przekształcić je w kolejną instancję sądów administracyjnych (albo w jakiś typ trybunału administracyjnego; trybunały takie funkcjonują np. w modelu brytyjskim). Niedawno zaś pojawił się pogląd, iż kolegiom można nadać nowe uprawnienia, np. w mediacji czy posługiwania się innymi, alternatywnymi środkami pozwalającymi na rozwiązywanie sporów między jednostką a administracją publiczną (por. np. Z. Kmieciak, Samorządowe kolegia odwoławcze a formuła instancyjności postępowania administracyjnego <na tle prawnoporównawczym>, Samorząd Terytorialny nr 6/2015, s. 65).
By jednak kolegia mogły być skuteczne, by sprawnie wykonywały swoje zadania, konieczne jest to, by członkowie kolegium byli merytorycznie dobrze (w większości przypadków tak jest), ale też by byli nieskazitelni z innych punktów widzenia. Podkreślenia wymaga, że pracownicy samorządowi (którzy wydają decyzję w pierwszej instancji) muszą cieszyć się nieposzlakowaną opinią (art. 6 ust. 3 pkt 3 ustawy o pracownikach samorządowych). Tymczasem członkowie samorządowych kolegiów odwoławczych nie muszą spełniać takiego warunku. Jedni i drudzy (pracownicy samorządowi i członkowie SKO) muszą wykazać się niekaralnością. Jednak nieposzlakowana opinia to nie jest to samo co niekaralność. Może być zatem tak, że odwołanie od decyzji organu samorządowego będzie rozpatrywać członek SKO, który nie cieszy się nieposzlakowaną opinią.
A kiedy można mówić, iż ktoś nie cieszy się nieposzlakowaną opinią? Takich sytuacji jest wiele, np. wtedy, gdy członek SKO został oskarżony o plagiat. Jeżeli członek SKO (lub kandydat na członka), będący adwokatem i pracownikiem naukowym dopuścił się plagiatu i toczyło się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne oraz postępowanie wyjaśniające prowadzone przez prokuraturę, to rozważać można, czy taka osoba cieszy się nieposzlakowaną opinią. Oczywiście formalnie taka osoba może ubiegać się o członkostwo. Jednak to na kolegium oraz jego prezesie ciąży obowiązek, by proponować na członków osoby nieskazitelne. Tylko takie zachowanie uznać należy za zgodne z zasadą dobra kolegium. Nieskazitelność członków kolegiów wytrąca również argument z rąk przeciwników SKO.
„Green is the new black? Czyli słów kilka o odpowiedzialnej konsumpcji”, dr Dorota Murzyn
4 grudnia 201920Tags: green friday, zrównoważona konsumpcja
W ostatnim wpisie na blogu mogliśmy przeczytać o Black Friday i o tym, jak sklepy „nakręcają” konsumpcję. Są jednak tacy, którzy mają dość tego zakupowego szaleństwa i mówią „stop” bezmyślnemu konsumpcjonizmowi (Z. Bauman określa go nawet jako ekonomię oszustwa, braku umiaru i marnotrawstwa[1]). Pojawia się nowa, alternatywna akcja – Green Friday. O co chodzi w tym „zazielenianiu”? Na pewno nie o to, aby zamienić jedno słowo („black”) na drugie („green”) jak czynią to niektórzy sprzedawcy, którzy wciąż oferują to samo, czyli promocje cenowe, tylko chcą uchodzić za bardziej „odpowiedzialnych”. Zielony Piątek ma skłaniać do kupowania przemyślanego i z rozwagą. Takie zachowanie nie tylko może zostawić nam więcej pieniędzy w portfelu, ale przede wszystkim ma wpływ na naszą planetę. Konsumujemy bowiem coraz więcej, często traktując zakupione towary (np. ubrania, sprzęt elektroniczny) jako jednorazowego/kilkukrotnego użytku, co powoduje, że produkujemy też coraz więcej odpadów. Green Friday ma także zachęcać konsumentów do zwrócenia uwagi na etyczną stronę zakupów oraz do wybierania produktów przyjaznych środowisku i wytwarzanych z poszanowaniem ludzkiej godności.
Jak to się wszystko zaczęło? W proteście przeciwko zbędnym zakupom i nadmiernej konsumpcji na początku lat 90. w Stanach Zjednoczonych ruchy alterglobalistyczne ogłosiły Dzień Bez Zakupów (Buy Nothing Day). Obecnie obchodzony jest on na całym świecie jako Międzynarodowy Dzień Bez Zakupów i w Europie przypada na ostatnią sobotę listopada. Taki ogólnoświatowy trend zmniejszania ilości konsumpcji nazywany jest dekonsumpcją[2]. Stopniowo pojawiały się inne inicjatywy, które w coraz większym stopniu odwoływały się do odpowiedzialności za środowisko. I tak zrobiło się bardzo „kolorowo”: Green Monday (podobny w idei do Cyber Monday, ale pomysłodawcy wyraźnie podkreślają, że zakupy dokonywane w sieci są bardziej przyjazne dla środowiska), White Monday (dzień, w którym firmy, organizacje i konsumenci stawiają na sprzedaż, zamianę i naprawę rzeczy używanych włączając się ten sposób w ekonomię i gospodarkę cyrkularną) i w końcu Green Friday.
Jedna z największych akcji w ramach tego ostatniego organizowana jest we Francji. Powstało tam nawet stowarzyszenie kilkuset firm o nazwie „Make Friday Green Again”, odwołujące się do hasła amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa „Make America Great Again”. Jego członkowie zgodzili się nie wprowadzać żadnych zniżek w Black Friday i zamiast tego przeznaczyć 10 proc. swoich dochodów na organizacje non profit. Takie praktyki stosowane są także w Polsce, choć są to na razie pojedyncze akcje. Przykładowo, w Krakowie w tym roku marka odzieżowa Kokoworld zdecydowała się przeznaczać 10% z każdego zamówienia na rzecz fundacji Kupuj Odpowiedzialnie, która walczy o poprawę warunków pracy szwaczek, a sklep z kosmetykami JEJU – 10% utargu na sławne tygrysy z Poznania. Do Zielonego Piątku coraz częściej zaczynają się włączać nie tylko aktywiści i nieduże marki, czego przykładem jest Ikea, która w tym dniu promowała swoją akcję „Na Dłużej” i zachęcała, aby zamiast kupować zadbać o rzeczy, które już się posiada.
Wszystkie te działania wpisują się z jednej strony w trend zajmowania przez firmy stanowisk w sprawach środowiskowych i społecznych (tzw. społeczna odpowiedzialność biznesu), z drugiej są wyrazem coraz większej świadomości społeczeństwa co do odpowiedzialnej konsumpcji. Odpowiedzialna (inaczej zrównoważona) konsumpcja to podejmowanie decyzji zakupowych z uwzględnieniem konsekwencji, jakie niosą one dla społeczeństwa i środowiska. F. Bylok wyjaśnia istotę odpowiedzialnej konsumpcji przez pryzmat trzech zasad: racjonalności ekonomicznej, tj. optymalizacji ekonomicznej w wyborze dóbr, racjonalności ekologicznej, rozumianej jako wybór takich dóbr, które w najmniejszym stopniu szkodzą środowisku oraz racjonalności społecznej, odwołującej się do wyboru dóbr, które rozwiązują problemy społeczne lub przynajmniej nie przyczyniają się do ich pogłębienia[3]. Tak rozumiana konsumpcja stanowi istotny element zrównoważonego rozwoju, a my wszyscy jako konsumenci możemy się do takiego rozwoju wydatnie przyczynić.
——————
[1] Bauman Z., Płynne życie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007.
[2][2] Bywalec Cz., Rudnicki L., Konsumpcja, PWE, Warszawa 2002.
[3] Bylok F., Konsument, konsumpcja i społeczeństwo konsumpcyjne we współczesnym świecie: studium socjologiczne, Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”, Katowice 2013.
W ubiegły piątek we wszystkich galeriach handlowych ogłoszono uroczyście Black Friday, czyli okres „wielkich” wyprzedaży, który często kontynuowany jest przez cały „Weekend Black Friday”, czy „Black Weekend”. Do Polski, tak jak do wielu innych krajów, trend ten przywędrował ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ta tradycja trwa już kilkadziesiąt lat i związana jest z wyprzedażami po Święcie Dziękczynienia, przypadającym na czwarty czwartek listopada. Należy podkreślić, iż w USA święto to ma podobną rangę, jak u nas Wigilia, nic więc dziwnego, że – po okresie przedświątecznych zakupów, które tam zaczynają się już w październiku – sieci detaliczne urządzają promocje sprzedaży, by podtrzymać wysoką konsumpcję do samych świąt Bożego Narodzenia. W Polsce jednak nie obchodzimy Święta Dziękczynienia. U nas największy okres zakupowy przypada w okresie przed Wigilią. Trudno więc oczekiwać, by „Black Friday” był rzeczywiście okresem wielkich wyprzedaży, skoro mamy właściwie środek sezonu. Skąd więc te różne obniżki z tej okazji w sieciach handlowych? Sprzedawcy chętnie skopiowali ideę „Black Friday”, bo każda okazja do stymulowania sprzedaży jest dobra. Często jednak obniżki na tę okoliczność są czysto iluzoryczne. Nie jest tajemnicą, że wielu handlowców podwyższa ceny np. pod koniec października, by później obniżyć je do ceny bazowej na „Czarny Piątek” i tym samym dać złudzenie promocji. Raczej nie w głowie im teraz faktyczne wyprzedaże towaru, skoro tuż za rogiem Mikołajki, więc Polacy dopiero się rozkręcają z zakupami.
Czy mimo tego nasi rodacy „łapią się” na Black Friday? Okazuje się, że tak. Wydatki przeciętnego Polaka z tej okazji zwiększają się każdego roku[1]. Czy to dobre zjawisko? Według modelu keneysowskiego konsumpcja napędza gospodarkę, stymulując popyt, który z kolei kształtuje podaż. Można więc uważać, że jest to korzystne. Z drugiej strony należy pamiętać, że ekonomia nie cierpi marnotrawstwa, a tego rodzaju praktyki niestety istotnie się do niego przyczyniają. W okresie przedświątecznym wydajemy na różne artykuły dużo więcej niż są one w rzeczywistości warte dla nas. Można to w pewnym sensie porównać do bańki spekulacyjnej, która w końcu pęka. Po świętach wiele z nabytych artykułów trafia do kosza (łączna wartość zakupów wyrzucanych po świętach w USA jest szacowana na poziomie ok. 85 mld USD rocznie)[2]. Dodatkowo wspieramy często branże mało istotne dla gospodarki (np. gry komputerowe), co w ekonomii jest wysokim kosztem alternatywnym (dużo lepsze byłyby efekty, gdyby te pieniądze mogły być inwestowane np. w infrastrukturę). Niektóre marki świadomie wykorzystują te fakty jako kampanie w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu:
Źródło: VVidoki Facebook
Inne marki podchodzą do sprawy nieco bardziej na luzie:
Źródło: Instagram https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/
Jeszcze inne wcale nie zamierzają prześcigać się w jakichkolwiek promocjach z okazji Black Friday, twierdząc, że ceny mają atrakcyjne każdego dnia:
https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/
Może jedynym rozwiązaniem na to, by nie ulec pokusie na Black Friday, jest po prostu zostać w domu….
Tylko pamiętaj, że jeśli zdecydujesz się zostać w domu, nadal nie jesteś bezpieczny, bo oto właśnie pałeczkę przejmują sklepy internetowe, organizując „wielkie” wyprzedaże z okazji „Cyber Monday” 😉
[1] https://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/ekonomia-swiat-bozego-narodzenia/
[2] Ibidem.
Czy już najwyższy czas pomyśleć o starości?
22 listopada 201920Tags: polityka senioralna, starość, starzenie się
Wiek jest, obok płci, podstawowym biologicznym wyznacznikiem egzystencji człowieka i jego miejsca w społeczeństwie. Bierność w zakresie wdrażania systemowych rozwiązań włączających osoby starsze w podejmowanie decyzji związanych z ich otoczeniem, czy też wzmacniania infrastruktury oraz integracji usług socjalnych i medycznych, wpływa negatywnie na jakość codziennego życia zwiększającej się liczby seniorów w Polsce. Problemy osób starszych związane z niedostosowaną do nich przestrzenią, infrastrukturą i usługami miejskimi, pojawiają się już dziś, tym częściej, im większa jest świadomość poszczególnych grup społecznych. Ten fakt oraz znajomość długofalowych prognoz powinna stanowić dla lokalnych decydentów punkt wyjścia do kształtowania mądrych i adekwatnych standardów działania na przyszłość.
Kto uważa, że polityka senioralna powinna koncentrować się wyłącznie na oferowaniu osobom starszym zniżek na bilety do kina lub na komunikację miejską jest w błędzie. Oczywiście, jakość życia mieszkańców, szczególnie tych będących już w ‘złotym wieku’ zależy w dużej mierze od dostępnych udogodnień i w tym kontekście ulgi oraz preferencyjne warunki korzystania z miejskiej infrastruktury są jak najbardziej pożądane, jednak na wyzwanie związane ze starzeniem się społeczeństwa należy spojrzeć znacznie szerzej. Aktywność osób starszych trzeba wspierać, ale nie proponując im doraźną pomoc, a umożliwiając starzenie się w zdrowiu i samodzielne życie w dotychczasowym środowisku społecznym i zawodowym. Cel może być prawidłowo realizowany jedynie przy założeniu, że włączą się w to dzieło różne podmioty – z jednej strony – władzę publiczną, która przygotuje rozwiązania umożliwiające integrowanie seniorów w poszczególnych obszarach życia społeczno-gospodarczego, a – z drugiej strony – osoby starsze, które będą mogły i chciały skorzystać z tej oferty.
Problem starzenia się społeczeństwa stał się w ostatnich latach jednym z najczęściej analizowanych – przez państwa rozwinięte – zagrożeń cywilizacyjnych. Stan i struktura ludności to istotne czynniki determinujące rozwój społeczno-gospodarczy państwa. Niestety, w okresie ostatniego ćwierćwiecza obserwujemy spowolnienie rozwoju demograficznego oraz znaczące zmiany w strukturze wieku jej mieszkańców. Na trwający obecnie proces zasadniczy wpływ mają zarówno pozytywne zjawiska, m.in. wydłużenie się trwania życia (rozwój medycyny, postęp technologiczny), jak i negatywne – niski poziom dzietności czy zwiększona emigracja młodych osób. Z danych Global AgeWatch Index wynika, że do 2050 roku osoby powyżej 60 roku życia będą stanowiły 21% światowej populacji. Będzie to prawie dwukrotny wzrost obecnego wskaźnika (12%). Jednak w przypadku starego kontynentu, będzie to nie 1/5 populacji, a ponad 1/3. Na każdego emeryta będą przypadały dwie osoby pracujące (obecnie są to cztery osoby). Europa jest więc obszarem, na którym omawiany proces przybiera największe rozmiary. Problem dotyczy także naszego kraju, który, mimo, że nadal jest postrzegany jako demograficznie młody, to od początku lat 90. XX wieku przeciętny Polak postarzał się o prawie 7 lat. Wśród populacji w starszym wieku większość stanowią kobiety (ponad 61%), na 100 mężczyzn przypada ich 160 (dla całej ludności Polski wskaźnik feminizacji wynosi 107).
Podkreśla się, że starość to nieunikniona kompilacja zmian biologicznych, psychicznych i społecznych, która ma charakter dynamiczny i synergiczny, co oznacza, że wraz ze zmianami w poszczególnych obszarach i ich wzajemnym oddziaływaniem na siebie, jakość życia konkretnego człowieka wciąż się zmienia, a on sam – z roku na rok – staje przed nowymi, nieznanymi wcześniej wyzwaniami. Procesem starzenia się ludności nazywamy wzrost udziału osób starszych w ogólnej liczbie ludności. Przyjmuje się, że osoba starsza (senior) to osoba, która ukończyła 60. rok życia. Definicja ta jest zgodna z przyjętą przez Pierwsze Światowe Zgromadzenie na temat Starzenia się Społeczeństw ONZ w 1982 r. W literaturze jako metrykalny próg starości przyjmuje się więc wiek 60 lat, jednak coraz częściej granica ta zostaje przesunięta do wieku 65 lat. Zgodnie z teorią cyklu życia Daniela Levinsona, starość jest jedną z faz życia. Nie jest ona jednak homogeniczna, a wręcz przeciwnie, podzielona na poszczególne okresy. Podział ten zmienia się w zależności od wydłużania się życia oraz zmiany jego jakości. Dennis Basil Bromley wyróżnił cztery: do 65 lat (okres produkcyjny), 65-80 lat (emerytura), ponad 80 lat (wiek starczy), ostatnia faza to późna starość. Inne podejście zaprezentował Stefan Klonowicz, różnicując progi starości w zależności od płci. Dla kobiet jest to przedział wiekowy 60-79, podczas, gdy dla mężczyzn granica dolna jest o 5 lat przesunięta: 65-79 lat. Jego zdaniem różnice płciowe zacierają się dopiero z ukończeniem 80. roku życia, a okres, który potem następuje autor nazywa „sędziwą starością”. Zgodnie z definicją Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), ukończenie 60 lat oznacza początek starości, ukończenie 70 lat determinuje wiek podeszły, osoby w wieku 80 lat wchodzą w wiek starczy, a te, powyżej 90 roku życia można sklasyfikować, jako znajdujące się w grupie osób żyjących „długowiecznie”. Mówiąc o ‘seniorach’ mamy więc na myśli grupę bardzo różnorodną, a nie tylko osoby znajdujące się bliżej dolnej granicy (+60), ale też te dużo starsze, kończące 80. czy 90 lat. Ich sytuacja jest absolutnie nieporównywalna, o czym nie można zapominać na żadnym z etapów planowania oraz realizowania polityki senioralnej.
Osoby starsze za kilka lat staną się liczną i silną grupą interesów, której problemy będą musiały znaleźć się wśród priorytetowych, zarówno dla władz krajowych, jak i samorządowych. Planowanie i budowanie miasta przyjaznego osobom w każdym wieku jest jednak procesem długotrwałym. Poszczególne elementy struktury miejskiej kształtują się latami i nie jest możliwe, aby z dnia na dzień dokonać ich istotnych przeobrażeń. Dlatego też włączanie seniorów we współdecydowanie o kierunkach rozwoju jest fundamentalnym elementem polityki senioralnej. Ich znacząca partycypacja społeczno-polityczna daje szansę na przygotowanie i wdrożenie adekwatnych rozwiązań problemów, które pojawiają się już dziś, ale za kilka, kilkanaście lat uderzą ze zdwojoną siłą. Warto myśleć o starości już dziś i przystosowywać nasze miasta do oczekiwań osób starszych. Jest to niezbędne w ramach solidarności międzypokoleniowej, ze względu na nasze przyszłe potrzeby oraz jakość życia w jego późniejszych etapach. Zmiana musi mieć charakter strukturalny, a nie doraźny. Wiązać ją więc należy nie tylko z remontami infrastruktury czy ulgami w opłatach, ale także ze zmianą świadomości i mentalności ludzi, szczególnie młodych, z redefinicją pojęcia starości, z obaleniem stereotypów o tym, jacy są seniorzy, co im wypada, co powinni robić i jacy być. Ponadto, korekty będą wymagały także standardy dotyczące procesów decyzyjnych, które, mimo, że w ostatnich latach stały się bardziej ‘partycypacyjne’, to wciąż w dużej mierze wykluczają osoby starsze i niepełnosprawne. Rady seniorów nobilitowane zmianą ustawową wzorowane są na młodzieżowych radach miast (artykuł 5b ustawy o samorządzie gminnym), co nie do końca wydaje się być adekwatne.
Mimo wielu dobrych przedsięwzięć skierowanych do seniorów i mających na celu podniesienie jakości ich życia ryzyko marginalizacji tych osób wciąż pozostaje wysokie. Zmiany demograficzne leżą u podstaw wyzwań z którymi muszą zmierzyć się władze krajowe oraz samorządy lokalne w sferze społecznej, gospodarczej oraz na lokalnym rynku pracy. Zmiany te są ważne, bo wpłyną na większość sektorów gospodarki i na wszystkie obszary życia społecznego. Stwarza to konieczność opracowania nowych idei i koncepcji rozwoju infrastruktury oraz strategii świadczenia usług na rzecz starzejącego się społeczeństwa. Ogromnie ważną rolę w tym procesie odegrają samorządy. Nie ma jednej dobrej recepty na zjawisko starzenia się społeczeństw. Eksperci są zgodni, że potrzebne są przede wszystkim dobrze skoordynowane działania odejmujące wiele płaszczyzn społeczno-gospodarczych, a zarazem wszystkie grupy wiekowe. Zrozumieć i oswoić starość i wiążące się z nią konsekwencje biologiczne, psychologiczne i społeczne powinni nie tylko politycy, ale również osoby młode. Do najważniejszych wyzwań należą: zmiana mentalności ludzi w każdym wieku oraz przeciwdziałanie dyskryminacji i wykluczeniu seniorów, rozbudowa i większa dostępność systemu opieki instytucjonalnej nad małym dzieckiem, tworzenie programów edukacji i kształcenia ustawicznego dostosowanych do potrzeb zmieniającego się rynku pracy oraz możliwości osób w każdym wieku, rozsądna polityka migracyjna, rozbudowa opieki geriatrycznej i wsparcie samotnych, a nie samodzielnych osób starszych, szczególnie w ich miejscu zamieszkania. Kluczem do sukcesu będzie zaproponowanie rozwiązań łączących te wszystkie elementy, a jednocześnie włączających w planowanie i wdrażanie poszczególnych strategii samych zainteresowanych.