Podziel się tym w mediach społecznościowych

 

dr Iwona Lupa-Wójcik
Katedra Prawa Informacyjnego, Mediów i Własności Intelektualnej

W ubiegły piątek we wszystkich galeriach handlowych ogłoszono uroczyście Black Friday, czyli okres „wielkich” wyprzedaży, który często kontynuowany jest przez cały „Weekend Black Friday”, czy „Black Weekend”. Do Polski, tak jak do wielu innych krajów, trend ten przywędrował ze Stanów Zjednoczonych, gdzie ta tradycja trwa już kilkadziesiąt lat i związana jest z wyprzedażami po Święcie Dziękczynienia, przypadającym na czwarty czwartek listopada. Należy podkreślić, iż w USA święto to ma podobną rangę, jak u nas Wigilia, nic więc dziwnego, że – po okresie przedświątecznych zakupów, które tam zaczynają się już w październiku – sieci detaliczne urządzają promocje sprzedaży, by podtrzymać wysoką konsumpcję do samych świąt Bożego Narodzenia. W Polsce jednak nie obchodzimy Święta Dziękczynienia. U nas największy okres zakupowy przypada w okresie przed Wigilią. Trudno więc oczekiwać, by „Black Friday” był rzeczywiście okresem wielkich wyprzedaży, skoro mamy właściwie środek sezonu. Skąd więc te różne obniżki z tej okazji w sieciach handlowych? Sprzedawcy chętnie skopiowali ideę „Black Friday”, bo każda okazja do stymulowania sprzedaży jest dobra. Często jednak obniżki na tę okoliczność są czysto iluzoryczne. Nie jest tajemnicą, że wielu handlowców podwyższa ceny np. pod koniec października, by później obniżyć je do ceny bazowej na „Czarny Piątek” i tym samym dać złudzenie promocji. Raczej nie w głowie im teraz faktyczne wyprzedaże towaru, skoro tuż za rogiem Mikołajki, więc Polacy dopiero się rozkręcają z zakupami.

 

Czy mimo tego nasi rodacy „łapią się” na Black Friday? Okazuje się, że tak. Wydatki przeciętnego Polaka z tej okazji zwiększają się każdego roku[1]. Czy to dobre zjawisko? Według modelu keneysowskiego konsumpcja napędza gospodarkę, stymulując popyt, który z kolei kształtuje podaż. Można więc uważać, że jest to korzystne. Z drugiej strony należy pamiętać, że ekonomia nie cierpi marnotrawstwa, a tego rodzaju praktyki niestety istotnie się do niego przyczyniają. W okresie przedświątecznym wydajemy na różne artykuły dużo więcej niż są one w rzeczywistości warte dla nas. Można to w pewnym sensie porównać do bańki spekulacyjnej, która w końcu pęka. Po świętach wiele z nabytych artykułów trafia do kosza (łączna wartość zakupów wyrzucanych po świętach w USA jest szacowana na poziomie ok. 85 mld USD rocznie)[2]. Dodatkowo wspieramy często branże mało istotne dla gospodarki (np. gry komputerowe), co w ekonomii jest wysokim kosztem alternatywnym (dużo lepsze byłyby efekty, gdyby te pieniądze mogły być inwestowane np. w infrastrukturę). Niektóre marki świadomie wykorzystują te fakty jako kampanie w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu:

 
Źródło: VVidoki Facebook

 
Inne marki podchodzą do sprawy nieco bardziej na luzie:
 

 
Źródło: Instagram https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/

 

Jeszcze inne wcale nie zamierzają prześcigać się w jakichkolwiek promocjach z okazji Black Friday, twierdząc, że ceny mają atrakcyjne każdego dnia:

 


https://www.instagram.com/p/B5a6r0mnQ7H/

 

Może jedynym rozwiązaniem na to, by nie ulec pokusie na Black Friday, jest po prostu zostać w domu….

 

 
Tylko pamiętaj, że jeśli zdecydujesz się zostać w domu, nadal nie jesteś bezpieczny, bo oto właśnie pałeczkę przejmują sklepy internetowe, organizując „wielkie” wyprzedaże z okazji „Cyber Monday” 😉


[1] https://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/rotator/ekonomia-swiat-bozego-narodzenia/

[2] Ibidem.