Tekst odnosi się nie do ludzi, ale do rzeczy (a dokładniej zjawisk i procesów), a więc zorientowany jest nie ad personam, lecz ad rem. Dlatego nie pojawią się w nim nawiązania do konkretnych osób, ich działań, czy zaniechań. Pewne podobieństwa są jednak nieprzypadkowe, bo i sam tekst taki jest. Bezpośrednią inspirację stanowiło dla niego osobliwe zamieszanie wokół notowania listy przebojów radiowej Trójki z dnia 16 maja 2020, w którego efekcie osobowy skład tej, swego czasu niemal kultowej stacji, doznał kolejnego dotkliwego, a nawet symbolicznego uszczerbku.
Cezaryzm rozumiany jest tu jako forma sprawowania silnej władzy wykonawczej, formalnie mieszczącej się w ramach systemowych uwarunkowań demokracji liberalnej (poliarchii), a realnie naginającej ją, ku mniej lub bardziej spreparowanym formom obywatelskiego przyzwolenia.
Starając się o bardziej dobitną charakterystykę można powiedzieć, jak w tytule – że cezaryzm to nowotworowa forma poliarchii, splatająca się zresztą z nowotworowym stadium rozwoju współczesnego kapitalizmu[1]. W cezaryzmie instytucjonalny potencjał republiki (formalnie promujący prawo do opozycji) współegzystuje z ograniczającą go instytucjonalną rzeczywistością, której uwarunkowania faktycznie odcinają opozycję od możliwości działania. Dzieje się tak m.in. z uwagi na zbytnią wybujałość systemu łupów (spoils system). Jest on znany we wszystkich demokracjach, choć w tych sprawniej funkcjonujących skutecznie się go redukuje, chroniąc tym samym sam rdzeń poliarchii w postaci wolności od tyranii. W sytuacji przerostu systemu łupów aparat publiczny obsadzany jest formalnie np. w drodze konkursu, a realnie z jakiegoś klucza. Budowany w ten sposób familizm tegoż aparatu może ciążyć ku ‘miękkiej tyranii’, stanowiącej splot uwarunkowań społecznych, politycznych, organizacyjnych, korporacyjno-gospodarczych, sieciowych oraz (wcale nie najmniej ważnych) technologicznych.[2]
Cezaryzm tężeje wraz z personalizacją panowania, a jego siła wynika nie z formalnej pozycji systemowej, ale z mocy pozycji nieformalnej, której prawno-proceduralna rola może być poślednia, a niekiedy wręcz z pozoru marginalna (np.: szeregowego posła, podwładnego urzędnika, działacza związków zawodowych, doradcy biznesowego, kapłana, wróżbity, aktywisty społecznego, lobbysty, czy speca od zarządzania relacjami).
Cezaryzm zakorzenia się w taki właśnie nieformalny sposób – w sieciach i we wszystkich innych rodzajach powiązań. Konstytuuje się przez personalizację decyzji oraz rozpowszechnienie relacji przybierających postać koalicji dystrybucyjnych. Rywalizacja partyjna oraz wyniki wyborów, przytaczane nierzadko jako argumenty dowodzące demokratyczności rządów, nie są zarazem w stanie zapobiegać erozji poliarchii. Dzieje się tak już z tego pierwszego powodu, że „partie polityczne z natury pozwalają zwykle (…), by przy powoływaniu urzędników (…) rozstrzygały nie tylko (p.a.) względy fachowe, ale także zasługi zwolennika we wspieraniu władcy partyjnego”[3]. Działanie za pośrednictwem kreowanego w podobny sposób aparatu urzędniczego, czy to na poziomie centralnym, regionalnym, czy lokalnym (a prędzej, czy później na wszystkich szczeblach) to kolejna cecha cezaryzmu. Wyraźnie też po tym widać, że cezaryzm przeczy procesowi demokratycznej instytucjonalizacji, którego istotą jest jej depersonalizacja, czyli ‘oderwanie od lidera’. Jest to jeden ze sposobów, którymi cezarejska personalizacja władzy w poliarchii przyczynia się do erozji instytucji demokratycznych.
Cezaryzm sprzyja strategiom elitarnym, ale posługuje się również strategiami egalitarnymi, obliczonymi na wzmacnianie patronażu i klientelizmu, poszerzanie aktywności państwa oraz wzmacnianie identyfikacji politycznych i społecznych mających wyraźny potencjał wykluczający (bastionowy).[4]
Cezaryzm, ma skłonności paranoiczne, w tym sensie, że gdy czuje się zagrożony, sięga po skrajne strategie i podejmuje przerysowane decyzje – nie tylko decyzje ad rem, ale również ad personam. Zaczyna karcić niepokornych – nie tylko niepokornych polityków, czy urzędników, ale także niepokornych artystów, dziennikarzy, a z czasem zwykle także nauczycieli, naukowców i w coraz większym zakresie ‘zwykłych’ obywateli. Kto nie chce być klientem cezaryzmu wypada z gry. Nawiązując do sloganu nadużywanego ostatnio przez polityków oraz politykujących komentatorów można powiedzieć, że ten kto nie chce współpracować ‘ląduje w karcie dań’ zamiast się cieszyć przyjemnościami stołu zastawionego przez (nad)opiekuńczą władzę. Na szczęście ląduje metaforycznie – a nierzadko także ‘na własne życzenie’.
Cezaryzm jest profesjonalny. Zatrudnia ekspertów, odwołuje się do badań, rankingów i notowań. Działa w sposób technokratyczny. Jednak godząc się, ze skądinąd słusznym, postulatem polityki publicznej opartej na dowodach (evidence based policy) warto zarazem zachować czujność wobec polityczno-administracyjnych praktyk, w których nie wszystkie ‘dowody’ mogą wynikać z analiz ciągów przyczynowo-skutkowych. Niektóre z nich mogą być np. produktem uwarunkowanej przeszłością powtarzalności. Powtarzalność, o którą tu chodzi w języku potocznym (w ślad za filmową komedią) opatrywana bywa mianem ‘Dnia Świstaka’, z polskiej literatury pięknej znamy ją pod nazwą ‘chocholego tańca’, a w naukach społecznych określa się ją mianem zależności od ścieżki rozwojowej (path dependency).[5] Stanowi ona rodzaj ‘błędnego koła’: sposobów postrzegania, myślenia, ujmowania problemów, a także sposobów zbierania i interpretacji danych oraz wdrażania decyzji i układania procedur.
Nie tylko polityką publiczną, ale także wiedzą naukową nader często rządzi nawyk, który nierzadko ma niewiele wspólnego z dowodem. Mimo to wciąż przeważa, aż do ewentualnego dramatycznego przesilenia określanego mianem rewolucji naukowej.[6] Kierując się nawykami możemy np. mylić przyczyny ze skutkami. Albo, zbytnio zaabsorbowawszy się ich tropieniem, możemy przeoczyć kluczowe punkty procesów oraz głębsze znaczenia zjawisk, których porządek przyczynowo-skutkowy wymyka się percepcji. Bywa także i tak, że przyczynowość w ogóle nie stanowi wiodącego paradygmatu, ukierunkowującego przebieg danego procesu, czy nadającego sens konotacjom określonych zjawisk. – Zresztą pytanie o to na ile przyczynowość stanowi siłę sprawczą rzeczywistości, w tym także rzeczywistości polityczno-publicznej, znane jest już od bardzo dawna. U progu nowożytności umiejętnie postawił je David Hume, wysnuwając wnioski nie tylko ‘niewygodne’ dla władzy, ale także odległe od potocznych wyobrażeń tego, co uznaje się za następstwo.[7] Co więcej, wraz z rozwojem nauki (w tym fizyki kwantowej, ale również psychologii transpersonalnej) uzyskanie spodziewanej w pierwszym odruchu odpowiedzi wydaje się coraz bardziej oddalać.
Dlatego stale warto uwzględniać to, że w sprawach publicznych, obok słusznych pasji, wielkich idei, objawionych wyznań, oczywistych argumentów, czy dalekosiężnych planów ważny jest także (a właściwie przede wszystkim) zdrowy i odpowiednio zdystansowany sceptycyzm. Sceptycyzm wobec faktów i ich interpretacji oraz wobec wyobrażeń poszczególnych aspektów dobra publicznego, a także w ogóle wobec tego co uznaje się za dobre. Zwłaszcza, gdy władza zaczyna zdawać się coraz lepiej wiedzieć co jest dobre dla obywateli. Tak rozumiany sceptycyzm sprzyja wyzbywaniu się przeszłych schematów i obiegowych stereotypów, skłania do namysłu i zawieszania skrajnych osądów oraz zachęca do dyskusji a zniechęca do kłótni. Więcej wówczas mówi się do siebie ad rem, a mniej ad personam.
Bywa, że sceptycyzm ten, choć ‘zdrowy’, jest niespecjalnie rozpowszechniony. Nie świadczy to zarazem o występowaniu jakiejś nowej, nieznanej wcześniej ludzkości ‘choroby’, która znienacka dopadła jakąś wspólnotę, społeczność, czy całe społeczeństwo. Świadczy natomiast o rozpowszechnianiu się swoistej ‘epidemii nieufności’[8], która skutkuje właśnie Dniem Świstaka – nie tylko w polityce publicznej, ale w życiu publicznym w ogóle.
Przedłużanie się stanu epidemii nieufności uniemożliwia poszukiwanie stanu równowagi w systemie politycznym. Stwarza za to pole dla rozwoju form nowotworowych, m.in. w postaci rozmaitych ‘łat systemowych’ – w przebiegach administracyjnych, formułach prawnych, decyzjach personalnych, czy w procesach wyborczych. Stosowanie tych łat jest zarazem przejawem utraty intuicji decyzyjnej i niezmiennie prowadzi do krachu całej połatanej w ten sposób hybrydy systemowej. Proces systemowej erozji może jednak trwać bardzo długo, a polityczno-publiczna, społeczna oraz gospodarcza rekonwalescencja po nim zabiera (jak dobrze w Polsce wiemy) jeszcze więcej czasu, a jej ostateczny rezultat może być nietrwały – pętla może się znowu zamknąć i wówczas mamy przed sobą kolejny Dzień Świstaka.
—————-
[1] Por.: Kurs koronawirusa dla zwolenników decentralizacji – czy epidemia może nas nauczyć alternatywnego podejścia do polityki publicznej, blog IPAiE.
[2] Zob. np.: J. Sroka, Odpływ reprezentacji interesów, „Dialog. Pismo Dialogu Społecznego” 2017, 3(54).
[3] M. Weber, Gospodarka i społeczeństwo. Zarys socjologii rozumiejącej, PWN, Warszawa 2002, s. 697.
[4] Por.: L. Diamond, Is the Third Wave Over?, „Journal of Democracy” 1996, 3(7); R. Sata, I. P. Karolewski, Caesarean politics in Hungary and Poland, “East European Politics” 2019.
[5] Groundhog Day, 1993, reż. H. Ramis; S. Wyspiański, Wesele, Wyd. Siedmiogród, Wrocław 2018; David P.A., Path dependence, its critics and the quest for ‘historical economics’, (w:) Garrouste P., Ioannides S. (red.), Evolution and Path Dependence in Economic Ideas: Past and Present, Edward. Elgar Publishing, Cheltenham 2000; Pierson P., Increasing Returns, Path Dependence and the Study of Politics, American Political Science Review 2000, nr 2.
[6] Zob.: L. Fleck, Powstanie i rozwój faktu naukowego, Wyd. Lubelskie, Lublin 1986.
[7] Zob.: D. Hume, Traktat o naturze ludzkiej, PWN, Warszawa 2015.
[8] Zob.: J. Sroka, W jakim kierunku powinien rozwijać się software zarządzania publicznego? Wielopasmowość, deliberacyjne godzenie interesów, ekwiwalentność, intuicja, (w:) E.M. Marciniak, J. Szczupaczyński, Nowe idee zarządzania publicznego. Wyzwania i dylematy, Wyd. Elipsa, Warszawa 2017.