Podziel się tym w mediach społecznościowych

 

prof. dr hab. Jacek Sroka
Kierownik Katedry Polityk Publicznych

Rzecz jasna, epidemia, podobnie jak i inne istotne problemy publiczne, czegoś zawsze mogą uczyć. Jednak ostateczny efekt zależy od pobierających podobne lekcje.

Zwolennik centralizacji i formalnej profesjonalizacji aparatu administracyjnego zwykle dojdzie do wniosków o potrzebie jego dalszego zintegrowania, funkcjonalnego zróżnicowania jego służb oraz zwiększenia zaplecza. Będą to argumenty mocne, spójne oraz przemawiające do zbiorowego i jednostkowego imaginarium, wytrenowanego przekazem medialnym i doświadczeniami związanymi z epidemią. Przemawiające do wyobrażeń zawierających, mówiąc najkrócej, wzorce tego, co się w głowie przeciętnego obywatela/mieszkańca/funkcjonariusza mieści, a co w niej już odpowiedniego miejsca nie znajduje.

Z kolei stronnik decentralizacji… – No właśnie, w tym przypadku odpowiedź na pytanie o wnioski, jakie on z kolei mógłby z tej lekcji wyciągnąć jest bardziej złożona. – Warto też zaraz spytać, czy aby stawiany problem nie jest aby zbyt wydumany, przecież każdy dorosły i w miarę rozsądny obywatel widzi co się dzieje, odbiera zróżnicowane przekazy medialne, które (zwłaszcza zestawione ze sobą) pokazują w miarę obiektywny stan rzeczy. – Właśnie, czy aby ‘do końca’ obiektywny? Czy – oceniając sposoby radzenia sobie z problemami publicznymi, np. z epidemią – zwolennik decentralizacji powinien posługiwać się paradygmatami skuteczności podsuwanymi przez centralną administrację lub (także scentralizowane) grupy medialne? Oczywiście, paradygmaty te nie są wyłącznie ‘rządowe’. Nie można ich także per capita uznawać za ‘spreparowane’ przez rząd. Owszem, bywa, że również demokratyczne rządy propagandowo preparują dane i informacje. Ale dane i informacje same stanowią rezultat zastosowania określonych paradygmatów, zaś paradygmaty uznawane są za niepodważalne, stanowią credo procedur oraz kanon działań publicznych, a ich modyfikowanie zwykle bywa niełatwe. Paradygmaty są uzasadnione treściami współczesnej kultury, w jej wymiarach: politycznym, administracyjnym, korporacyjnym, organizacyjnym i wielu innych. Otaczają nas paradygmaty polityczne, profesjonalne, korporacyjne i administracyjne, stanowiące wizytówkę tzw. późnej ponowoczesności, którą – zdaniem jej krytyków – trawi nowotworowe stadium rozwoju gospodarki wolnorynkowej (cancer stage of capitalism)[1]. Współczesna polityka publiczna to m.in. prognozowanie, planowanie, programowanie i koordynacja rozwojowa, a więc siłą rzeczy choroba trawiąca przedmiot regulacji i działań publicznych infekuje same te działania, a w konsekwencji ‘zaraża’ aparat publiczny oraz przestrzeń publiczną.

Biorąc pod uwagę wspomnianą pułapkę paradygmatów, która mogłaby spętać myślenie hipotetycznego decentralizacyjnego innowatora, nie sposób nie zadać kolejnego pytania. – Może, pod wpływem zdarzeń takich, jak epidemia, zwolennik decentralizacji powinien się zdobyć na rozmyślania nad aktualnością oraz zasadnością tych hierarchicznie uporządkowanych podwalin systemu, jakimi są paradygmaty, które organizują jego działania wobec problemów publicznych?

Cóż… może i ktoś taki powinien się na podobne myślenie zdobyć, choć podobnymi wypowiedziami raczej trudno byłoby go do tego zachęcić. Musiałby to być ktoś zarówno chętny, jak i już nieco przygotowany. Alternatywne myślenie o przestrzeni publicznej, myślenie o składających się na nią i splatających się w niej elementach społecznych, gospodarczych oraz polityczno-administracyjnych zwykle nie przychodzi ‘samo z siebie’. Wyłania się ono z potrzeby (np. potrzeby bezpieczeństwa), a podąża za bodźcami stanowiącymi obietnicę optymalnego jej zaspokojenia. – Jeśli u większości obywateli centralizm zaspokaja ją na akceptowalnym poziomie, wówczas nie myśli się o decentralizacyjnych innowacjach, albo przynajmniej myśli się o nich znacznie mniej. Czyni się tak niemal odruchowo, bez ubierania w słowa, niejako zakładając, że ‘lepsze jest wrogiem dobrego’.

Jakim zatem wnioskowaniem powinien posłużyć się zwolennik decentralizacji, skoro już samych koncepcji na decentralizację jest wiele? I do jakich konkluzji powinien dojść ktoś, komu zależy na oddolności, partycypacji i współdecydowaniu w ogóle – nie tylko w czasie prosperity, ale i w latach chudych, a nawet w okresach rozmaitych klęsk oraz wszelkiej zawieruchy?

Odpowiedzi na te pytania można poszukiwać w co najmniej trzech wariantach interpretacyjnych ujętych dalej w formie trzech zagadnień problemowych. Mają one zachęcić do zwrócenia uwagi na to, że choć decentralizację traktuje się niekiedy jak demokratyczny fetysz, albo panaceum na dolegliwości demokracji liberalnej, to w perspektywie towarzyszących jej zjawisk oraz procesów decentralizacja nie tylko nie jest gotowym rozwiązaniem, ale sama w sobie stanowi poważny problem do rozwiązania. – Generalnie: problem tkwi w tym, co oraz jak decentralizować. Mając szczęście w nieszczęściu, skorzystajmy z tego, że w warunkach walki z epidemią nieco wyraźniej widać w polityce publicznej te kwestie, które zwykle są przysłonione, a odnoszą się do tych jej aspektów, które decentralizację czynią niejednoznaczną oraz niełatwą. Przy tej okazji spróbujmy się zastanowić nad tym, czy aby w zwykłych warunkach rozważając o decentralizacji aparatu publicznego nie mylimy realnego obiektu z jego ‘mapą’, posługując się bardziej uproszczonymi, schematycznymi wyobrażeniami o decentralizacji, zamiast trzeźwiejszym okiem spojrzeć na decentralizacyjne realia oraz rzeczywiste możliwości działań oddolnych.

Problem pierwszy – co mają wspólnoty oddolnie aktywne, a czego brakuje społecznościom nie potrafiącym tak działać

Najkrótsza odpowiedź generalnie jest prosta, a w detalach niezwykle złożona: tym brakującym ogniwem jest samoorganizacja, a dokładniej pewien jej styl i towarzyszące mu strategie. W tym stylu samoorganizacji, którego wciąż możemy niektórym społeczeństwom pozazdrościć, przeważa nastawienie konsensualne, a nie konfrontacyjne. Generalnie konsensualizm skłania do podejmowania i kontynuowania gier o zrównoważonych wynikach. Natomiast zamiarem stosujących styl konfrontacyjny jest jakiś rodzaj wygranej, czy uzyskanej przewagi, możliwie zbliżonej do tej, która ma miejsce w grze o sumie zerowej. Styl konfrontacyjny dobrze znamy z naszej interpersonalnej oraz organizacyjnej codzienności. Widzimy go także i stosujemy w przestrzeni publicznej, np. w znanych nam dobrze: protestach, okupacjach budynków, czy rozmaitych formach wspólnego ‘czuwania’ wobec rozmaicie definiowanych obcych. Jest on obecny w wielu zbiorowych i indywidualnych działaniach – tyleż niekiedy spektakularnych i dramatycznych, co mało skutecznych i uprzykrzających życie. Nie znaczy to zarazem, że inni nie stosują konfrontacji – gdyby tak było mielibyśmy do czynienia z możliwością istnienia czegoś na kształt społeczeństwa cnotliwego, którego nadejścia próżno wypatrywano w różnych okresach rozwoju ludzkości, i z którego postulowanymi formami niebezpiecznie eksperymentowano. Walka z koronawirusem w Polsce odsłania bardzo wiele chwalebnych akcji oddolnej samoorganizacji. Ale zważywszy skalę wyzwań nie sposób wyobrazić sobie, aby samoorganizacja, którą w Polsce widzimy mogła nie tylko zastępować, ale w sposób istotniejszy uzupełniać zcentralizowane w swej istocie działania aparatu publicznego.

Problem drugi: obieg informacji, komentarze i tworzenie kontekstów dla działań publicznych

Wobec epidemii obywatel jest niemal unieruchomiony i w znacznej mierze przyczyną tego stanu rzeczy jest koncentracja i centralizacja mediów, zarówno publicznych, jak i prywatnych, społecznościowych etc. W czasie epidemii, w pewnych fragmentach role oraz pełnione w związku nimi funkcje społeczne ulegają zawieszeniu i/lub przeformułowaniu. Upraszczając można powiedzieć, że w warunkach współczesnej hegemonii informacji, której obiegiem zawiadują skoncentrowane i scentralizowane media, wielu ludziom pozostaje czekać, odbierać komunikaty i dostosowywać się do zawartych w nich zaleceń. W tej sytuacji dostęp do technologicznych sieci niewiele zmienia. Problem miażdżącej asymetrii relacji w obiegach informacyjnych i komunikacyjnych to jeden ze skutków globalnego włączenia w sieć z jego lokalnymi odmianami, które pospołu kontrolowane są korporacyjnie i administracyjnie. Centralizacja ma coraz silniejszy komponent kognitywno-informacyjny, w który do tego warto inwestować, zważywszy na olbrzymie zyski. ‘Nic’ zarazem nie stoi na przeszkodzie, o czym przypomina Ladislau Dowbor[2], aby w krótkim czasie uczynić sieć dostępną jej lokalnym użytkownikom, zdekoncentrować i zdecentralizować jej strukturę, łącznie z wolnym (ale nie chaotycznym) lokalnym dostępem do pasm komunikacyjnych. – Podobna technologiczna wielopasmowość stanowiłaby stabilną podwalinę dla rozwoju wielopasmowego i włączającego (inkluzywnego) systemu koordynowania sprawami publicznymi (governance). Ale wiadomo też, że posunięcie takie spowodowałoby daleko idące zmiany, m.in. na giełdach, rynkach danych, w mediach, w przestrzeni publicznej oraz w rozmaitych układach sił politycznych. Najpewniej prowadziłoby także do istotnej reorientacji systemów politycznych. Dla wielu współczesnych graczy zmiany te oznaczałyby znaczną redukcję lub po prostu utratę kontrolowanych zasobów[3]. Przeważa więc sytuacja patowa, w której korporacje kontrolują rynek i nierzadko unikają podatków, ale w zamian inwestują w relacje patronacko-klientelistyczne oferując władzom publicznym poszukiwane zasoby oraz intratne kontrakty. Patroni i klienci ‘reinwestują’ we wzajemne relacje dotąd, dokąd ich bilans jest dla obu stron opłacalny. Biorąc pod uwagę postęp technologiczny oraz uwarunkowania sytuacyjne (jak np. epidemia) może się to raczej utrwalać, aniżeli słabnąć. – Pytanie o to, czy proces ten staje się megatrendem jest w zasadzie spóźnione. Nie wszędzie, ale w wielu zakątkach globu proces ten już jest megatrendem i warto dociekać, jaki jest jego potencjał infekowania nowych systemów i wspólnot.

Problem trzeci: czy to bezpieczne, gdy państwo trenuje ‘na masę’

Państwo, podejmując się intensywniejszych działań kontrolujących w pewnym sensie sięga do swych głębokich atawizmów, z których istotna część leży w Jungowskiej strefie „cienia”. Oczywiście, atawizmy są ludzkie, a nie państwowe, zresztą cień też, ale skorzystajmy z przenośni, aby ominąć przydługie wprowadzenie. Otóż, konsekwentnie trzymając stronę decentralizacji nie sposób sobie wyobrazić, aby wzrost publicznej kontroli był, na dłuższą metę, skutecznym sposobem radzenia sobie nie tylko z epidemią, ale także np. z konfliktem hybrydowym, przybierającym jakąś formę walki wewnętrznej, z jej ofiarami, sprawcami i służbami publicznymi będącymi ciągle w akcji, ćwiczącymi i rozrastającymi się. Nasuwa się tu przykład niemal permanentnego stanu wyjątkowego we Francji ostatnich lat. Gdyby w podobnej sytuacji podążać ścieżką zwiększania kontroli w celu usankcjonowania działań zmierzających do uniformizowania, wówczas rozpoczyna się ewolucja w kierunku państwa stanu wyjątkowego. To droga jednokierunkowa wiodąca przez sprzężone ze sobą: perturbacje gospodarcze, niepokoje społeczne i wzrost kontroli. Złym rozwiązaniem jest posługiwanie się metodą knebla (gag rules) w życiu publicznym i w codzienności społecznej, ponieważ niweczy to szanse na odnalezienie drogi do stabilizacji w rozsądnym czasie. Z drugiej strony odblokowywanie obiegu informacji jest, jak wspomniano, nieopłacalne, a dla niektórych współczesnych aktorów politycznych i gospodarczych mogłoby być nawet groźne. Wydaje się więc, że w przewidywalnej przyszłości ćwiczenia państwa ‘na masę’ będą zyskiwały na popularności w wielu zakątkach świata. Państwo trenuje ‘masę’ swojego aparatu uzasadniając to chęcią zapewnienia bezpieczeństwa, ale wytrenowana masa również stanowi zagrożenie, którego potencjał ujawniał się i ujawnia nadal, wielokrotnie i na całym świecie. Historie ‘obsuwania się’ systemów otwartych ku różnym formom systemów zamkniętych są dobrze znane. Wiadomo zarazem, że, o ile można stosunkowo szybko wzmocnić autorytet państwa (stosując narzędzia prawne oraz środki egzekucji i kontroli), o tyle powrót do systemu otwartego jest długi, niełatwy i nie zawsze kończy się powodzeniem. Dlatego, aby ponownie nie musieć doświadczać poważnych perturbacji, należy – nawet w turbulentnych warunkach chronić deliberację i współdecydowanie. Jednak atrakcyjność i siła przebicia podobnego wezwania staje się poważna tylko wtedy, gdy ludzie rzeczywiście, gremialnie rozumieją i cenią obie wartości, a także są powszechnie gotowi do czynnego zaangażowania w praktykowanie wypracowanych już metod, które służą ich urzeczywistnianiu. Wówczas możliwe staje się społeczne nakłanianie aparatu publicznego do podejmowania alternatywnego treningu –ćwiczeń budujących już nie samą ‘masę’ systemu, ale jego funkcjonalną sprawność oraz wydolność w sprzężeniach zwrotnych z obywatelami, ich wspólnotami oraz organizacjami. W ten sposób tworzy się ‘nową’ systemową sprawność i wzmacnia potencjał kooperacyjny.

Pomimo zachmurzenia widoki na przyszłość ‘obywatelskiej decentralizacji’ nadal istnieją i przemawiają za tym liczne przykłady aktywności oddolnych, do których aparat publiczny mógłby dodatkowo zachęcać. A w stosunkowo nieodległym czasie powinniśmy zacząć się przekonywać, jakie ostatecznie wnioski z tej lekcji wyciągniemy – tak indywidualnie, jak i pospołu.

 

———————————

[1] Zob. np.: McMurthy J., The Cancer Stage of Capitalism, Pluto Press, London 1998; Hyman R., Democratisation of the Economy, “Warsaw Forum of Economic Sociology” 2013, nr 4:2(8).

[2] Zob.: Dowbor L., Co to za gra? Nowe podejścia do ekonomii, Książka i Prasa, Warszawa 2017.

[3] Choć zarazem przykłady elastycznego przebranżawiania się takich zjawisk rynkowych jak Amazon, czy IBM przekonują, że korporacje mogłyby odnaleźć się również w takim zdekoncentrowanym i zdecentralizowanym świecie obiegu informacji.